Politycy opozycji zapowiadali wielkie sprzątanie w Telewizji Publicznej, ale chyba nikt się nie spodziewał aż takich przetasowań. Decyzje o podziękowaniu za współpracę dziennikarzom, którzy w programach informacyjnych i publicystycznych byli zaprzęgnięci w rządową propagandę nie dziwiły i spotkały się ze zrozumieniem w oczach publiczności. Mało tego, jeśli propagandyści jakimś cudem nadal pracują w TVP, choćby za kulisami, internet upomina się o ich głowy, w czym wyspecjalizował się Bart Staszewski. Aktywista regularnie publikuje w swoich social mediach twarze dawnej TVP, które wsławiły się skandalicznymi materiałami, a pomimo tego zdołały utrzymać stołki. Ktoś to nazwie polowaniem na czarownice, ktoś, jak Joanna Racewicz, wycinaniem bolesnego wrzodu. Skomplikowana operacja nie zatrzymała się na "Wiadomościach i TVP Info" - pod nóż poszła też niemal cała obsada "Pytania na śniadanie".
Zdecydowanie wiadomością tygodnia było wywiezienie na taczkach Kasi Cichopek i Macieja Kurzajewskiego lub, według nowej szefowej porannego programu, "kulturalne podziękowanie im za współpracę". O "Kurzopkach" można powiedzieć wiele, ale byli zdecydowanie największymi gwiazdami śniadaniowego show, a ich zażyłość poza kamerami podtrzymywała zainteresowanie telewidzów. Co dalej? Po cichu obstawiamy okładkę "Vivy!" i wywiad, w którym powiedzą "wszystko" i to "po raz pierwszy", umawiany zapewne w chwili pisania tych słów. Czy to wystarczy, aby znaleźć pracę w innej telewizji? Prognozy nie wyglądają najlepiej. Choć Cichopek i Kurzajewskiego ciężko nazwać oficerami PiS-owskiej propagandy, to ich prywatny wizerunek czyni z nich produkt do jednorazowej konsumpcji. Maciej, wbrew opinii swojej byłej żony, jest profesjonalnym prezenterem, który prawdopodobnie z sukcesami może poszukać zatrudnienia gdzie indziej.
Dla Kasi "Pytanie na śniadanie" było nieoczekiwanym prezentem z nieba, który bynajmniej nie spadł na nią z powodu niebywałego doświadczenia czy długiej listy hitowych programów ze swoim udziałem. Przypomnijmy, że lata temu z próby zrobienia z Cichopek telewizyjnej wyjadaczki dała sobie spokój nawet Nina Terentiew, a to kobieta, która wierzyła nawet w talent Maćka Dowbora. Cóż, Kasi wypada chyba uśmiechnąć się do Edwarda Miszczaka, któremu kiedyś zrobiła oglądalność "Tańca z gwiazdami", romansując na sali tanecznej z Marcinem Hakielem.
W kolejce po pracę na korytarzach Polsatu i TVN będzie bardzo ciasno. Izabella Krzan, Tomasz Kammel, Aleksander Sikora, Małgorzata Tomaszewska - im również powiedziano "do widzenia". Optyka zwolnienia tej ostatniej nie wygląda najlepiej, bo prezenterka jest w zaawansowanej ciąży, co zdołało już wywołać burzę wśród internautów. W obronę Tomaszewskiej zaangażowała się nawet Danuta Martyniuk, pytając "gdzie są feministki Tuskowe?". Brzmi jak tytuł nowego singla Daniela i coś, co zdecydowanie chcemy usłyszeć. Niech świat zapłonie na dobre.
Już za to płoniemy z żenady, bo kolejny samozwańczy milioner przebija się do mediów, racząc swoimi wątpliwymi mądrościami każdego, kto tylko ich posłucha. Bo jeśli postaciom pokroju niejakiego Rafała Zaorskiego nie brakuje pieniędzy, to z pewnością brakuje im uwagi. A tę, jak wiemy, najłatwiej zwrócić na siebie plotąc od rzeczy. I tak Zaorskiemu znów udało się chwilowo zaistnieć, bo w podkaście Żurnalisty perorował między innymi o hierarchii mieszkańców w słynnym budynku przy Złotej 44. "Ja przecierałem oczy ze zdumienia, że ci ludzie w kategoriach Polski mogą się odseparować jako elita od reszty i wewnątrz tej wspólnoty też jest hierarchia, nie?" - mówił zszokowany. Jest to z pewnością odkrycie z kategorii niebywałych i każe się zastanowić, jak ludzie o tak imponujących możliwościach poznawczych, są w stanie zarabiać ogromne pieniądze. Ewidentnie gdzieś popełniliśmy błąd…
A skoro przy samozwańczych bogaczach jesteśmy, to może się okazać, że Caroline Derpienski będzie musiała niebawem zjechać o kilka pięter niżej i to nie tylko na Złotej 44. Co było tajemnicą poliszynela od dawna, w końcu wyszło na jaw i jej "Jack" okazał się Krzysztofem Porowskim, który jest tylko milionerem, a nie miliarderem. Derpienski pośpieszyła w wyjaśnieniami i na swoim Instagramie zapewniła, że ukrywając tożsamość partnera nikogo nie oszukiwała, a jej "dolarsowe" opowieści zostały jedynie delikatnie podkoloryzowane. Uraczyła nas również zasadami, którymi kieruje się przy udostępnianiu swojej "muszli" i dość powiedzieć, że nie chodzi o te znajdowane na plażach, choć sam proces obdarowywania znalazca może być podobny.
Tak czy inaczej, styczeń się jeszcze nie skończył, a my mamy już wrażenie, że widzieliśmy i słyszeliśmy za dużo. Strach pomyśleć, co czeka na nas w lutym…