To nie będą wesołe święta dla pracowników TVP. W środę minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bartłomiej Sienkiewicz odwołał dotychczasowych prezesów zarządów TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej oraz rady nadzorcze, natomiast dzień wcześniej Sejm przyjął uchwałę dotyczącą przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych oraz Polskiej Agencji Prasowej. Powiedzieć, że uchwała weszła w życie od razu, to nie powiedzieć nic. Dosłownie kilkanaście godzin później zniknął sygnał TVP Info, nowe władze weszły do budynku TVP na Woronicza, a wejściówki większości dotychczasowych gwiazdek stacji przestały działać.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości, w tym Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki, z sobie tylko znanym poczuciem humoru, ruszyli na "pomoc" oblężonej telewizji, by bronić demokracji i wolnych mediów. W mediach społecznościowych za to furorę robiły zdjęcia i nagrania przedstawiające momentami dantejskie sceny z udziałem ochrony i funkcjonariuszy policji, którzy przepychali się z posłami albo tłumaczyli spokojnie Magdalenie Ogórek i jej podobnym, że niestety, ale wstępu do telewizji już nie ma. Wielu te obrazki rozczuliły i rozbawiły jednocześnie, bo nie ma nic zabawniejszego niż kwik świń oderwanych od koryta. Dorzućmy do tego obecność Tedego, Ryszarda Terleckiego z wuwuzelą i posłankę PiS - zdaniem wielu - symulującą uraz ręki z źle założonym temblakiem i oto Polska 2023. Poetom się nie śniło!
Pytanie, czy dało się te zmiany przeprowadzić w innym stylu, pozostaje otwarte. Z jednej strony gwałtowność przeprowadzanych reform nie powinna dziwić. To w końcu jedna z ważniejszych obietnic wyborczych i nie było powodu, aby z nią czekać. To nie tylko realizacja tego postulatu, ale i pokaz siły nowej władzy. No właśnie, demonstrowanie tej siły w tak dosłowny sposób może budzić niewygodne skojarzenia i przypominać obrazki sprzed lat, gdy funkcjonariusze ABW wchodzili do redakcji tygodnika "Wprost". Optyka tych działań, szczególnie dla osób niesprzyjających obecnemu rządowi, nie jest w tej sytuacji najlepsza. Gorący zwolennicy szybkiego i bezdyskusyjnego przywrócenia standardów dziennikarskich w TVP, jak choćby Joanna Racewicz, mówią wprost: "To nie jest rzeź niewiniątek. To wycinanie bolesnego wrzodu". Cóż, pozostaje trzymać kciuki za powodzenia operacji i przyjęcie się nowych organów.
Największe emocje, co oczywiste, wzbudziły losy "Wiadomości". W feralną środę widzowie Telewizji Publicznej nie doczekali się serwisu informacyjnego, a zamiast tego na ich ekranach pojawił się Marek Czyż, który zapowiedział nadchodzące zmiany, obiecując nową jakość i odcięcie się od materiałów propagandowych fundowanych przez ostatnich 8 lat. Dzień później zadebiutował już jako prowadzący nie "Wiadomości", a programu "19:30". Tuż po starcie nowego formatu widzowie zostali uraczeni planszą wyjaśniającą znaczenie terminu "program informacyjny", co było ruchem tyleż sprytnym, co nieco łopatologicznym. Biorąc pod uwagę fakt, iż nowe władze TVP i pracownicy wciąż nie mają dostępu do głównego studia i warunki, w których powstawała audycja, były mocno partyzanckie, efekt końcowy był bardziej niż zadowalający. A na pewno wzbudził ciekawość - przed ekranami telewizorów zasiadły ponad 4 miliony widzów. Nie obyło się jednak bez słusznych słów krytyki. Pomijając niedociągnięcia i wpadki techniczne, usprawiedliwione wspomnianymi okolicznościami, największe kontrowersje wzbudziło pominięcie w "19:30" informacji o pakcie migracyjnym i poprawce przyznającej blisko 3 miliardy złotych na media publiczne. W najbliższych dniach zapewne usłyszymy gorące tłumaczenia polityków w obu tych palących kwestiach, ale ich pominięcie w premierowym odcinku nie bez powodu przypomina metody znane nam z dotychczasowej reżimówki.
Mniej lub bardziej postronni widzowie nie byli również zachwyceni pojawieniem się w jednym z materiałów Krystyny Jandy, aktorki tyleż wybitnej, co bez dwóch zdań twarzy "starego ładu" i niejednokrotnie autorki dość kompromitujących wypowiedzi politycznych. Obecność Jandy sygnalizuje też inny problem, a w zasadzie wyzwanie przed którym stanęła nowa władza w Telewizji Publicznej. Zaczął się bowiem nabór pracowników - od prowadzących "19:30" przez reporterów i wydawców. Sporo nazwisk to twarze znane z TVN, jak choćby Zbigniew Łuczyński, co rzecz jasna nie spotyka się z szalonym entuzjazmem odbiorców. Jeśli TVP za rządów PiS dorobiło się renomy tuby propagandowej, to o TVN to samo powiedzą prawicowi telewidzowie, co sprawia, że tego typu transfery nie są i prawdopodobnie nie będą mile widziane.
Rynek medialny w Polsce nie jest specjalnie duży i ktoś może powiedzieć, że nie da się tego uniknąć, ale to tłumaczenie, które raczej nie trafi do żelaznego elektoratu partii Jarosława Kaczyńskiego. Plotki o powrocie i podobne deklaracje celebrytów wyrzuconych przed laty z TVP również nie pomagają. Czy da się otworzyć nowy, lepszy rozdział przy takiej polaryzacji? Przekonamy się w najbliższych miesiącach.
W przededniu rewolucji na Woronicza odbyła się bieda-konferencja imprezy sylwestrowej TVP, a na czerwonym dywanie pojawiły się takie tuzy polskiej rozrywki jak m.in. Allan Krupa, Leon Myszkowski, Sławomir czy Radek Liszewski. W świetle ostatnich wydarzeń losy koncertu stanęły przez chwilę pod znakiem zapytania, ale Zakopane i władze miasta uspokoiły (?) zatroskanych, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem i oprócz wspomnianych nepo babies i gwiazd disco polo, zobaczymy również ozdobę tego typu jarmarków Edytę Górniak. Królowa coverów wystąpi również w świątecznym show stacji i to w towarzystwie Rafała Brzozowskiego. Niepokojące plotki, że tych dwoje może łączyć coś więcej krążą od dawna, a zdjęcia migdalących się podczas prób celebrytów raczej ich nie wyciszą. Szczęśliwie, i jedno i drugie przedstawianie przygotowane jeszcze przez starą władzę będzie można wyciszyć za pomocą pilota, bo umówmy się - jeśli to "Sylwester Marzeń", to wszyscy marzymy, żeby on się jak najszybciej skończył.