Mateusz Damięcki podobnie jak wielu innych polskich artystów, głośno krytykuje narzucaną przez Prawo i Sprawiedliwość cenzurę w polskiej sztuce. Aktor w ubiegłym roku przyłączył się do protestu polskich artystów przeciwko ingerencji polityki w kulturę oraz polityce kulturalnej obecnego rządu. 36-latek napisał również list do Świętego Mikołaja, w który to ujął swój komentarz do bieżącej sytuacji społeczno-politycznej w kraju oraz prosił o "Smoleńsk na blureja" i "książkowy poradnik "Jak rozpoznać geja"".
Aktor gościł ostatnio w programie #mówiąmi w Telewizji WP. W rozmowie z Kamilą Biedrzycką-Osicą przyznał, że po zaangażowaniu w publiczną dyskusję otrzymał parę gróźb. Dodał, że przez ostatni rok wiele razy miał ochotę wykrzyczeć swoje zdanie, jednak wie, że nie spotka się ze zrozumieniem z drugiej strony:
Parę osób groziło mi powieszeniem na różnych drzewach. To dość kuriozalna i idiotyczna groźba, dziwnie się wisi na ściętym drzewie. Bezpowrotnie utraciliśmy drzewa. Nie będę się angażował w kwestie polityczne, bo to nie ma sensu. Ja jestem obywatelem, który ma prawo do wyrażania zdania, ale też jestem aktorem. Nie boję się, że stracę role. Martwi mnie, że ludzie nie chcą rozumieć, wiec deklaracje nie mają sensu. Nigdy się nie dogadamy, nie ma pola do dyskusji. Przez ostatni rok czacha dymi. Człowiek musi coś wykrzyczeć, ale krzyk rani tylko twoje gardło, bo strona w która krzyczysz ma zupełnie inną percepcję, inny świat.