Daria Ładocha jest jedną z celebrytek, która nie boi się głośno przyznać, że macierzyństwo wcale nie jest usłane różami. Blogerka kulinarna niejednokrotnie wypowiadała się publicznie zarówno o blaskach, jak i cieniach bycia matką dwójki córek, otwarcie przyznając, że życie rodzica nie jest tak różowe, jak na instagramowych zdjęciach.
Ostatnio prezenterka telewizyjna postanowiła zrelacjonować za pośrednictwem Instagrama, co przydarzyło się ostatnio jej pociechom. 40-latka nie kryła rozgoryczenia, gdy opowiadała o "niespodziance" przygotowanej 13-letniej Laurze za zgodą dyrekcji podstawówki, do której uczęszcza dziewczynka.
W grudniu w szkole podstawowej moja córka miała warsztaty, jak powinna się malować - zaczęła. 13-letnie dziecko zostało pokierowane przez pracownika marki kosmetycznej, jakie kosmetyki ma kupić, gdzie się je kupuje, i że nie trzeba mówić rodzicom, bo są tanie i można je kupić z kieszonkowego. Dodatkowo pani w szkole namawiała nieletnie dzieci do pracy jako ambasadorki. Rozdała gifty, czyli kosmetyki za darmo, i zrobiła sobie post na stories ze szkoły. Moja córka wróciła do domu smutna, powiedziała, że nie chce się malować.
Co gorsza, zajęcia z make upu przeznaczone były jedynie dla uczennic, które z tej okazji specjalnie zostały zwolnione z zajęć wychowania fizycznego.
Dodam, że warsztaty z malowania, czyli jak powinny się dziewczynki malować w szkole, też były w czasie covidu - kontynuowała. Obostrzenia są masakryczne, a tu pani przychodzi, maluje dziewczynki, w jednej klasie, wszystkie dziewczynki z 7 i 8 klas, a chłopcy byli na wuefie, czyli chłopcy mają lekcje, a dziewczynki są zwolnione, bo muszą wiedzieć, jak się malować i gdzie kupić kosmetyki. To jest chore.
Ładocha dodała, że "zrobiła zadymę" u dyrekcji i w zamian obiecano jej zajęcia z samoakceptacji dla dziewcząt, jednak szkoła nie wywiązała się z ustaleń. Teraz natomiast podobna historia spotkała drugą córkę celebrytki, Matyldę. Poruszona celebrytka wyraziła niepokój w związku z faktem, że do szkoły 8-latki wpuszczono obcego mężczyznę, który usiłował namówić uczniów do przyjścia na "specjalny event", którego koszt wynosił "skromne" 120 złotych.
Opowiem sytuację z dzisiaj u mojej 8-letniej Matyldy. W czasie lekcji przyszedł pan, nagle wtargnął do klasy, przypominam, że rodzice nie mogą wchodzić do szkoły, rozdał dzieciom ulotki, pani nie wiedziała, kto to jest i wyszedł. Nagle moje dziecko przychodzi ze szkoły i pokazuje mi, że ona jutro o 17 musi iść na taki specjalny event, który będzie trwał od 17 do 19, pokazuje mi tę ulotkę i tam jest napisane, że koszt eventu 120 zł. Myślała, że to obowiązkowe - zakończyła.
Myślicie, że doczeka się wyjaśnień od dyrekcji placówki?