Barbara Kurdej-Szatan ma za sobą dość trudny czas. O jej wpisie na temat Straży Granicznej jeszcze niedawno rozprawiała cała Polska, jednak wygląda na to, że najgorsze powoli za nią. Celebrytka już powróciła na Instagram, witana przez serdeczne wpisy znanych znajomych, oraz udzieliła kilku głośnych wywiadów, w których utrzymuje, że jest empatyczna i po prostu "nie mogła patrzeć na cierpienie małych dzieci".
Co ciekawe, mimo wielu wątpliwości wokół obecnej sytuacji Barbary Kurdej-Szatan, promocja jej książki najwyraźniej ruszyła pełną parą. Choć spodziewano się, że premiera zostanie przesunięta z racji ostatniego skandalu, to do sieci już trafiają kolejne fragmenty wiekopomnego dzieła, które Basia sygnuje swoim nazwiskiem. Wiemy już na przykład, że alkohol i narkotyki nie są jej obce.
Przypomnijmy: Barbara Kurdej-Szatan chwali się w książce... PICIEM i IMPREZAMI: "Eksperymentowałam z alkoholem, POJAWIŁY SIĘ NARKOTYKI"
Nie jesteśmy przekonani, czy wyznanie na temat zakazanych substancji zjednało jej jakąkolwiek sympatię, ale Basia wyraźnie robi, co może, aby zerwać z przypisanym jej przez prasę wizerunkiem "słodkiej blondynki z sąsiedztwa". Tym razem celebrytka i jej team zdecydowali się na udostępnienie mediom nieco łagodniejszych fragmentów książki "Jak to się stało?", których treść cytuje "Fakt".
Dowiadujemy się z nich, jak wyglądały zaręczyny celebrytki z mężem, Rafałem Szatanem. Do tej wielkiej chwili doszło podobno podczas pobytu pary w Czechach, a samo doświadczenie wspominają bardzo pozytywnie. Co ciekawe, wcześniej żyli 2 miesiące w związku na odległość, a po kolejnych trzech byli już zaręczeni.
Pamiętam, że po tym, jak się oświadczył, zaczęliśmy się śmiać i w tych kaskach i kombinezonach leżeliśmy na śniegu przez jakieś pół godziny. A w drodze powrotnej do Opola Rafał kupił bukiety kwiatów dla mojej mamy i babci. To spotkanie z rodzicami było dla niego bardziej stresujące niż same oświadczyny - wspomina Basia w książce.
Dalej wszystko potoczyło się równie szybko, czym rodziny obojga były podobno mocno zaskoczone.
Rodzice go prawie nie znali. Kiedy powiedzieliśmy, że się zaręczyliśmy, byli trochę w szoku. Pamiętam, jak mówili: "No cóż, jeżeli tak decydujecie, to wszystkiego dobrego". Byli trochę zmieszani, bo wszystko między mną i Rafałem rozwijało się bardzo szybko. To był rok 2010, ja miałam dwadzieścia pięć lat, Rafał dwadzieścia dwa lata, więc byliśmy młodzi. Po trzech kolejnych miesiącach zaczęliśmy się starać o dziecko - czytamy.
Nie zabrakło jednak nutki dramatyzmu w tej słodkiej jak lukier historii, bo dowiadujemy się, że wesele nie było już tak udane, jak się spodziewali. Wszystko przez nagłą decyzję właścicielki sali, która nagle domagała się zapłaty za imprezę z góry.
To było beznadziejne. Zapłaciliśmy część za wesele przed imprezą. Kolejną część mieliśmy uiścić następnego dnia, bo zamówiliśmy też śniadanie dla gości. Tak się umówiliśmy. Menadżerka karczmy nagle o godzinie dwudziestej drugiej stwierdziła, że mama ma jej zapłacić natychmiast, w gotówce. Nie mieliśmy jak wyciągnąć takiej kwoty z bankomatu, więc musieliśmy otworzyć koperty i z naszych prezentów zapłacić za całość. Mama z siostrą, zamiast się bawić, stresowały się i organizowały pieniądze. To było pierwsze wesele tuż po otwarciu tej knajpy, może dlatego doszło do takiej głupiej sytuacji. Na szczęście jedzenie było pyszne, mieliśmy ponad stu dwudziestu gości, którzy bawili się świetnie całą noc - opisuje swój dramat Basia.
Zachęciła Was do sięgnięcia po jej biografię?
Zdradzimy Wam, kto najlepiej klika się na Pudelku!