Nie od dziś wiadomo, że realia pracy w show biznesie czy instytucjach kultury bywają wyjątkowo trudne. W fachu aktorów i ludzi ze świata mediów jedną z istotnych kwestii jest atmosfera w miejscu pracy, o którą czasem bardzo trudno. Niestety w ostatnich latach nie brakowało przypadków z oskarżeniami o molestowanie czy mobbing w tle, co za każdym razem odbijało się szerokim echem w mediach.
Teraz jesteśmy najwyraźniej świadkami kolejnej afery tego rodzaju, a wszystko z powodu najnowszych doniesień Gazety Wyborczej. Na łamach dziennika ukazał się ważny tekst na temat sytuacji w Ośrodku Praktyk Teatralnych "Gardzienice", gdzie miało dochodzić do przypadków molestowania i mobbingu wobec pracowników teatru. Okropnych praktyk miał się dopuszczać jego dyrektor, Włodzimierz Staniewski.
Dziennik dotarł do zeznań aktorek i pracownic ośrodka, z których wynika, że Staniewski był wyjątkowo trudny we współpracy, a stosowane przez niego metody faktycznie przerażają. Opublikowany reportaż ukazuje bowiem piekło pracujących tam kobiet, które padły ofiarą przemocy słownej, codziennego upokarzania, molestowania, a nawet przypadków rękoczynów.
Przemoc psychiczna była traktowana przez Staniewskiego jako metoda pracy z aktorem - cytuje dziennik słowa Agaty Diduszko-Zyglewskiej.
Jedną z przytaczanych przypadków znęcania się jest historia pochodzącej z Ukrainy aktorki Mariany Sadovskiej. Jak twierdzi kobieta, między nią a Staniewskim miało nawet dojść do rękoczynów, po których szef teatru miał maskować ślady.
Dyrektor zastosował wobec mnie rękoczyny, a potem zamknął mnie na kilka dni w swoim pokoju, żeby nikt się o tym nie dowiedział i nie zobaczył moich siniaków - czytamy.
Sytuacja odbijała się oczywiście na zdrowiu psychicznym i samopoczuciu pracujących tam aktorek.
Codziennie brałam leki uspokajające, żeby zasnąć, używałam środków odchudzających, żeby uniknąć cynicznych komentarzy, ale i tak wyłam z upokorzenia, kiedy podczas prób, w obecności kolegów, a czasem też zaproszonych widzów, wysłuchiwałam ze szczegółami, jak potworne jest moje ciało, głos i jak jestem pozbawiona talentu - wspomina Joanna Wichowska.
Nie były to zresztą jedyne komentarze, które słyszały pod swoim adresem jego podwładne.
Najgorsza była jawna przemoc słowna i psychiczna, która była jego metodą pracy. (...) To były teksty w rodzaju: "Nie machaj tym cycem, idiotko", "Zgól nogi", "Umyj się", które miały na celu trafienie w czuły punkt poniewieranej akurat osoby - mówi reżyserka Agnieszka Błońska.
Gazeta Wyborcza poprosiła oczywiście samego zainteresowanego o komentarz do oskarżeń ze strony aktorek, jednak ten nie odniósł się do zarzutów. Ministerstwo Kultury i Urząd Marszałkowski w Lublinie twierdzą z kolei w swoich oświadczeniach, że nie otrzymywały żadnych sygnałów o nieprawidłowościach.