Każdy, kto choć trochę zgłębił zawiłe meandry show biznesu, pewnie zauważył, że menadżerom kierującym karierami celebrytów bardzo mocno zależy na tym, aby wizerunek ich podopiecznych w mediach pozostał krystalicznie czysty. W niektórych przypadkach ci bardziej "ambitni" agenci przejmują całkowitą kontrolę nad swoimi klientami, nie zezwalając na to, aby jakakolwiek wypowiedź ujrzała światło dzienne bez ich uprzedniej autoryzacji.
Taka właśnie sytuacja przydarzyła się dziennikarce Wprostu, która zapragnęła porozmawiać z "jedną z najpopularniejszych rodzimych celebrytek w branży". Pretekstem do przeprowadzenia wywiadu z gwiazdką miał być fakt, że mimo bardzo młodego wieku udało jej się zagościć w rankingu "50 najbogatszych Polek". Choć do rozmowy faktycznie doszło, ostatecznie Paulina Socha-Jakubowska zdecydowała się nie publikować jej na łamach tygodnika i zamiast tego napisać felieton, w którym opisała kulisy wywiadu ze słynną rozmówczynią (której tożsamości nie ujawniła), a także "batalii" stoczonej z jej menadżerką. Choć w tekście nie pada nazwisko celebrytki, nie wątpimy, że niektórzy z Was od razu domyślą się, o kogo chodzi.
Mimo napiętego grafiku gwiazdy, która kursuje z jednego planu na drugi, na deski teatru, salę treningową, a jeszcze później reklamuje swoją markę, udało się wyznaczyć termin - czytamy. Rozmowa trwała trochę ponad godzinę. Wyszłam z niej usatysfakcjonowana. Pomyślałam, że cenię taką otwartość w mówieniu o swoim niewątpliwym przecież sukcesie, a nawet o pieniądzach, które za nim idą. To była dobra rozmowa. I faktycznie interesująca. Wyszłam z niej bogatsza np. o informację o tym, że inny celebryta ma w domu rośliny za 1,5 miliona złotych! Wow. Choć tego akurat w wywiadzie nie umieściłam, pan Y może chciałby zachować tę informację dla siebie.
O ile wywiad poszedł nadspodziewanie dobrze, szybko okazało się, że - zdaniem reprezentantki popularnej aktorki - jej podopieczna padła ofiarą manipulacji. Agentka zażyczyła sobie, aby cały tekst został całkowicie zredagowany.
Pierwsza reakcja na wywiad pojawiła się kilka godzin po tym, jak go wysłałam. Mail w tonie: mam sporo uwag, spisała pani nie to co trzeba. Potrzebuję czasu na poprawki. Domyślam się, że chodziło o to, bym to ja, kierując się nie wiadomo jakimi kryteriami, odarła wywiad ze wszystkich treści, które celebrytka powiedziała, ale wcale nie chciałaby publikować. Tylko po co o tym mówiła, jako dorosła osoba z dziesiątkami, albo i setkami wywiadów na koncie? Chyba zdawała sobie sprawę z faktu, że to nie była kumpelskie spotkanie przy herbacie zimowej, a rozmowa z dziennikarką? Czy jednak nie?
Jak się okazuje, następnego dnia dziennikarka dostała maila, w którym oskarżono ją o przeprowadzenie "przesłuchania" na słynnej "milionerce". Jedynym warunkiem, aby agentka gwiazdy dała zielone światło na publikację tekstu, była zmiana "narracji".
Potem telefon i jeszcze raz: Że to "przesłuchanie", nie wywiad, że "nie umawiałyśmy się na taką rozmowę" (jaką?), że podopieczna jest bardzo szczera, ale przecież tego, co w swojej szczerości rzucała, nie może ujrzeć świat. No i kto zadaje dwudziestolatce pytania o jej miliony na koncie? Chyba tylko osoba, która nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie niebezpieczeństwo może czyhać na taką, ujawniającą się ze swoim majątkiem celebrytkę.
Słyszę też, że celebrytka mówiła o swoich biznesach, mimo że jeden z nich nie miał jeszcze premiery. Więc niepotrzebnie mówiła, ale jest młoda, więc miała prawo. Ogólnie: wywiad do bani. Bo panie chciały spijania sobie z dzióbków na łamach tygodnika opinii, a ja – niekompetentna dziennikarka – zrobiłam z tego przesłuchanie.
Gdy Socha-Jakubowska otrzymała ostateczną wersję wywiadu po autoryzacji, wyszło na jaw, że został on kompletnie zmieniony - reprezentantka celebrytki zapragnęła wykorzystać tę okazję do przedstawienia swojej klientki jako prężnie działającej bizneswoman o pozbawionym rysy wizerunku, której w młodym wieku udało się zbudować własne imperium. Autorka tekstu uniosła się honorem i postanowiła wyrzucić wywiad do kosza.
W czwartek dostałam wywiad po autoryzacji. Momentami wywrócony do góry nogami. Wypowiedzi przekręcone o 180 stopni. Wykasowane moje pytania, albo sugestie ich zmiany (bo przecież pytając o wizerunkowy kryzys marki pani X, sugeruję, że ten kryzys jest, a jego wcale nie ma!). PR-owy bełkot w odpowiedziach i litania nazwisk, o których trzeba wspomnieć, bo współtworzą markę, etc. Wywalona liczba posiadanych mieszkań i fragment rozmowy o ekscytacji towarzyszącej pierwszemu milionowi na koncie gwiazdy, czy stawkach za dzień zdjęciowy sprzed lat etc.
Domyślacie się, o kogo mogło chodzić?