Ostatnie dni to bolesny, ze wszech miar żenujący i najzwyczajniej smutny spektakl medialny z udziałem Filipa Chajzera, który zapragnął wykazać się jako zawodnik FAME MMA. I o ile sam jego widok w klatce wydaje się zabawny, o tyle jego zachowanie i wypowiedzi rysują już dużo bardziej niepokojący obrazek. To krzyk rozpaczy kogoś, kto spadł na samo show-biznesowe dno i zamiast spróbować się od niego odbić, szoruje po nim wesoło i bredzi coś o kokainie, depresji i byciu w czołówce rankingu Forbesa. Póki co, Chajzer przepoczwarzył się w bohatera internetowego pośmiewiska, ale jeśli nikt nie zdecyduje mu się pomóc, to za chwilę nikomu nie będzie do śmiechu.
Czy taki finał powinien kogoś dziwić? Przypomnijmy sobie początek telewizyjnej kariery Filipa - drzwi do rozpoznawalności i wielkich pieniędzy otworzyły mu znane nazwisko i viralowy materiał będący jedynie kiepskim plagiatem amerykańskiego oryginału. TVN szybko wywąchał w tym interes, a poza klauna-dobroczyńcy przyciągała widzów i internautów, niezależnie od tego, czy ci biegli z pochwałami czy ostrą krytyką - Chajzer wzbudzał emocje. Problemy zaczęły się w momencie, gdy stacja próbowała uczynić z niego kogoś więcej niż wiecznego chłopca w trampkach atakującego mikrofonem przypadkowych przechodniów, i powierzyła mu m.in. solowy show "Hipnoza", który okazał się kompletną katastrofą. Jako współprowadzący "Dzień Dobry TVN" nie tylko irytował, ale i fundował nieskończony popis ignorancji, buractwa i wyraźnych problemów z przyjmowaniem jakiejkolwiek krytyki. Wizerunkowe pożary próbował raz po raz gasić instrumentalnym wykorzystywaniem dobroczynności, a to wprowadziło do słownika wielu Polaków określenie "chajzerowanie", w które zresztą dalej ślepo brnie.
Jeśli komuś wydawało się, że zbiórki na powstańców to szczyt wyrachowania, to nie słyszał jeszcze Chajzera mówiącego o tym, że kebab z jego budy poprawia samopoczucie chorującym dzieciom. Oskarżenia wobec jego fundacji wypadałoby już przemilczeć, bo to jak kopanie leżącego, któremu wydaje się, że potrafi biegać. Wiele osób lubi zarzucać rozmaitym telewizjom kłamstwa i manipulacje, ale próba wmówienia nam przez Edwarda Miszczaka, że Filip Chajzer ma potencjał na bycie gwiazdą telewizji to jeden z większych przekrętów w historii. Jak widać, ostatecznie nieudany.
Opowieść o Chajzerze to przestroga nie tylko dla aspirujących celebrytów, ale i włodarzy wielkich stacji, którzy decydują, komu sprezentować rozpoznawalność i pieniądze. Panowie, przydałoby się tutaj trochę rozwagi… To również dowód na to, że znane nazwisko może cię zaprowadzić bardzo daleko, ale nie uchroni przed przykrym upadkiem i jego konsekwencjami. Jak widać, nepo babies faktycznie mogą mieć ciężko w życiu. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że obok Filipa nie ma najwyraźniej nikogo, kto życzyłby mu dobrze i choćby spróbował wytłumaczyć, że klatka MMA nie jest szczęśliwym miejscem na walkę z własnymi demonami.
Medialny rajd Filipa po grand prix żenady to również oddech dla kolegów i koleżanek z branży - jakiegokolwiek numeru by w tym tygodniu nie wywinęli, to i tak wypadnie to blado na jego tle. Nieoczekiwanie jednak do pudelkowej rubryki towarzyskiej zawitał Dawid Ogrodnik, który od dawna cieszy się doskonałą aktorską renomą i raczej nigdy nie był wdzięcznym obiektem plotek. Aż do teraz. Najpierw udało się nam wyśledzić, że gwiazdor poślubił swoją partnerkę Paulinę Bernatek, a wszystko dzięki Ogólnopolskiej Wyszukiwarce Gospodarczej, która staje się powoli wiodącym źródłem matrymonialnych nowinek i z tego miejsca serdecznie ją pozdrawiamy. Później przyszedł czas na zaskakującą reakcję samego zainteresowanego.
Aktor zdecydował się nie tylko potwierdzić informację o ślubie w swoich social mediach, ale i sprostować kilka plotek krążących wokół jego relacji. To, co szczególnie rozsierdziło Ogrodnika, to sugestia jakoby Bernatek była w przeszłości jego terapeutką, co oczywiście dyskwalifikowałoby ją jako specjalistkę i prawdopodobnie poskutkowałoby odebraniem prawa do wykonywania zawodu. Ciężko zatem dziwić się tak ostrej i zdecydowanej reakcji. Świeżo upieczony mąż nie omieszkał też podkreślić, że kobieta, której dopiero co ślubował wierność, "nikomu go nie odbiła". Wprawdzie nie byliśmy nigdy specjalnie zanurzeni w uniwersum miłosnym Dawida, ale informację tę, nieco rozczarowującą dla węszących skandalu internetowych plotkarzy, przyjmujemy z ulgą i zrozumieniem. Paulinie zaś gratulujemy małżonka, który w obronie jej dobrego imienia złamie nawet śluby medialnej czystości.
A skoro o przykładnych mężach mowa, to po ostatnim wywiadzie do tego grona trafił z pewnością Wojciech Szczęsny. Jeden z nielicznych polskich piłkarzy, który swoją grą w reprezentacji nie dostarcza nam ciarek wstydu, był gościem podcastu "WojewódzkiKędzierski", gdzie poruszono oczywiście kwestie związane z piłką, m.in. głośną aferę premiową, jak również i te dotyczące życia prywatnego bramkarza. Szczęsny ujął internautów sposobem, w jaki wypowiadał się nie tylko o ojcostwie, ale i swojej żonie Marinie. Wojtek podkreślał w trakcie rozmowy, że piosenkarka musiała odłożyć na boczny tor swoją karierę muzyczną i to ona buduje z sukcesami ich życie rodzinne, w którym on, z uwagi na sportowe zajętości, jedynie się pojawia. Zapowiedział także, że w momencie, gdy zawiesi piłkarskie buty na kołku, co ma podobno wydarzyć się już niebawem, to zawodowe ambicje Mariny będą priorytetem.
I być może Wojtek nie powiedział nic specjalnie odkrywczego, ale na WAGs patrzymy głównie przez pryzmat ich drogich torebek i epatowania bogactwem w social mediach, co jednym imponuje, a innych utwierdza tylko w przekonaniu, że to zwykłe utrzymanki. Szczęsny tym wywiadem zrobił więc dla PR-u "wives and girlfriends" więcej dobrego niż same zainteresowane. Teraz żeby tylko żadna z nich nie strzeliła sobie wizerunkowego samobója efektownym selfie z prywatnego odrzutowca…