Katarzyna Cichopek kilka dni temu obchodziła swoje 40. urodziny. Z tej okazji aktorka udała się do Ziemi Świętej i opublikowała na Instagramie kilka kadrów, na których to na klęczkach modli się w Jerozolimie. Szybko okazało się również, że aktorka znana głównie z "M jak miłość" nie poleciała tam sama. Dzięki "uprzejmości" Pauliny Smaszcz, byłej żony Maciej Kurzajewskiego, wszyscy dowiedzieli się, że to Maciek zabrał Kasię na uduchowioną wycieczkę. Para zadbała również o to, by o ich miłości dowiedziała się cała Polska, bo kolejnego dnia stacja, w której pracują zakochani, wyemitowała materiał na ich temat. Teraz głos w tej sprawie zabrali medioznawcy. Czy telewizja to na pewno dobre miejsce na taki "coming out"?
Jacek Dąbała, profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia przyznał, że opowiadanie o związku jest "indywidualną decyzją ludzi", ale może być niezwykle ryzykowne. Zauważył jednak, że w tym przypadku była to decyzja stacji, w której pracują Cichopek i Kurzajewski. Nie ukrywa, że mimo to nie powinno się tego robić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Natomiast trzeba pamiętać, że tego typu aktywność jest niezwykle ryzykowna: gdy odsłaniamy prywatność, tworzy się bowiem coś w rodzaju medialnej kuli śnieżnej. Unikałbym tego typu zachowań, unikałbym wszystkiego, co wkracza tak głęboko w prywatność. (...) Wszystkich, którzy decydują się na tego typu odsłanianie się, ostrzegam, że – przynajmniej moje doświadczenie i wiedza na temat mediów są takie, iż po prostu nie powinno się tego robić. Jestem raczej zwolennikiem bardzo ścisłego rozgraniczania prywatności i pracy. Nawet jeżeli pracuje się w trybie celebryckim - czytamy w serwisie.
Doktor Jacek Wasilewski zauważył z kolei, że "świat mediów wcale nie odzwierciedla świata rzeczywistego, tylko zamyka się sam w sobie i mówi tylko o sobie". Przyznał również, że prawda przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, liczy się tylko rozrywka.
To, czy oni są prowadzącymi, czy jednocześnie są gośćmi, czy to jest ustawione, czy też jest to naprawdę, czy jest to ogłaszane w jakichś mediach, czy też nie jest ogłaszane – to przestaje mieć znaczenie. Znaczenie ma to, czy treść programowa dostarcza widzom odpowiedniej rozrywki. W ten sposób nie możemy się cieszyć ich szczęściem ani im współczuć trudnej sytuacji, bo tak naprawdę to jest rodzaj teatru do przetworzenia, który oni – będąc postaciami telewizyjnymi - tłumaczył w Wirtualnych mediach.
Nieco mniej pobłażliwy był profesor Maciej Mrozowski z Uniwersytetu Warszawskiego, który stwierdził, że dawniej takie ogłaszanie związku w telewizji było "ekshibicjonizmem nie do pomyślenia i nie do zaakceptowania". Przyznał również, że to tylko świadczy o tym, "jak nisko upadła publiczna telewizja".
W moim przekonaniu to jest brak stylu, stawianie siebie przed frontem i zasłanianie tego, co powinno być treścią. Czynienie z siebie atrakcji programu w telewizji publicznej nie powinno mieć miejsca. Nie jest to najgorszy przykład upadku Telewizji Polskiej, bo są inne, bardziej dramatyczne – ale, tak czy siak, uważam, że to jest zwyczajnie nieeleganckie i nie powinno mieć miejsca - mówił w serwisie Mrozowski.
Medioznawca zauważa też, że w tego typu programie profesjonalizm nie jest jednak najważniejszy... Myślicie, że Kasia i Maciek swoim wyznaniem poprawili komuś humor w sobotni poranek?