Gdyby Gypsy Rose Blanchard była celebrytką, która na kilka lat usunęła się z życia publicznego, mówilibyśmy teraz o jednym z największych comebacków w historii show-biznesu. Jej konta w mediach społecznościowych śledzi ponad 12 milionów użytkowników, a krótkie wideo z noworocznymi życzeniami zanotowało astronomiczną oglądalność 84 milionów odtworzeń. Lada dzień na rynku ukaże się ebook będący wywiadem-rzeką, a stacja Lifetime wyemituje 3-odcinkowy dokument, w którym 32-latka opowie swoją niezwykłą historię. Internauci spekulują już, że to dopiero początek i z pewnością zobaczymy ją wkrótce w amerykańskich talk-shows i programach rozrywkowych pokroju "Tańca z gwiazdami". A wszystko to na przestrzeni niespełna dwóch tygodni od dnia, w którym Blanchard wyszła na wolność.
28 grudnia 2023 Gypsy opuściła więzienie po odbyciu 8 lat z zasądzonych 10 za morderstwo drugiego stopnia swojej matki, Dee Dee. Ówczesny partner dziewczyny, Nick Godejohn, który zadźgał kobietę nożem na życzenie ukochanej, odsiaduje karę dożywocia. Sprawa zabójstwa i jego okoliczności od początku były wyjątkowe, bo zbrodnię rozpatrywano jako formę samoobrony. Dee Dee bowiem ubezwłasnowolniła córkę już od najmłodszych lat, wmawiając jej szereg chorób i niepełnosprawności, w efekcie czego dziewczynka nie tylko przyjmowała leki, ale i była poddawana zabiegom medycznym na schorzenia, z którymi nigdy się nie borykała. Sieć kłamstw sadystycznej matki zatoczyła tak szerokie kręgi, że nawet lekarze pozostawali bezradni, dopuszczając się przy tym wielu przez nią wymuszonych zaniedbań. Morderstwo Dee Dee wydawało się Gypsy jedynym ratunkiem i szansą na wolność. Jak bardzo w to wierzyła, niech świadczy jej wypowiedź już zza więziennych murów.
Będąc w więzieniu mam większą szansę na życie, jak normalni ludzie, niż gdybym była pod opieką matki - powiedziała w jednym z wywiadów.
Na kilka tygodni przed wyjściem Gypsy z więzienia w sieci rozpoczęło się wielkie odliczanie. Aplikację TikTok opanowały krótkie montaże wideo z "najlepszymi" cytatami dziewczyny z sali rozpraw, okraszone najgorętszymi przebojami muzyki pop, między innymi "I’m That Girl" Beyoncé. Gdy w końcu wyczekiwany dzień nadszedł, rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo i nie ma wątpliwości, że Blanchard jest obecnie królową internetu i nie tylko - jej wizerunek pojawia się również w przestrzeni publicznej, jak choćby podczas licznych imprez sylwestrowych w modnych klubach na całym świecie. Internauci gratulują jej wyjścia na wolność, składają życzenia i dopytują o ulubione potrawy i piosenki, kibicują spotkaniu z Taylor Swift i radzą, czym mogłaby się zająć w przemyśle rozrywkowym. Entuzjastycznym reakcjom towarzyszą jednak również te bardziej sceptyczne i wśród komentarzy nie brakuje wątpliwości, czy powinno fetować się kogoś, kto popełnił, niezależnie od okoliczności, straszną zbrodnię.
Zjawisko crime-celebrytów jest stare jak świat i mieliśmy w historii już wielu zbrodniarzy, którymi opinia publiczna mocno się interesowała. W przypadku Gypsy Rose mam problem z zakwalifikowaniem jej do tej kategorii, bo ona była wychowywana i żyła w środowisku, które bardzo silnie w sposób socjo- i psychopatyczny zmotywowało ją do popełnienia tej zbrodni. W związku z tym motywacje ludzi, którzy ją obserwują w sieci i kibicują, mogą być inne niż w przypadku takich "typowych" crime-celebrytów. Tworzy się grupa, która na pewnym poziomie się z nią solidaryzuje i można to zaobserwować w komentarzach w sieci, gdzie pojawiają się opinie niejako ją usprawiedliwiające, wskazujące na tzw. okoliczności łagodzące. Poprzez obserwowanie jej profili, ludzie chcą też brać w tym udział jako wydarzeniu samym w sobie - dociekaniu tego co się stało, jakie były jej motywacje i jakie będą jej dalsze losy - komentuje w rozmowie z Pudelkiem medioznawczyni dr hab. Katarzyna Gajlewicz-Korab z Uniwersytetu Warszawskiego.
ZOBACZ: Historia Dee Dee i Gypsy Blanchard. Córka zaplanowała zabójstwo matki razem ze swoim chłopakiem
Mamy tendencje do obserwowania historii w mediach, które mówią o ludziach autentycznych, którzy z jakichś powodów zrobili coś skrajnie nietypowego. To jest ten sam mechanizm, którzy podziwiamy u ludzi uprawiających sporty ekstremalnych czy mających na koncie ponadprzeciętne osiągnięcia niedostępne dla statystycznego obywatela. W przypadku crime-celebrytów tę ciekawość wzmacnia fakt, iż takie osoby budzą w nas po prostu strach. Ten strach podsycają media, bo to ekstremalna emocja, która zawsze się sprzeda. Stąd przypominam np. słynny zegar odliczający dni do wyjścia na wolność Mariusza Trynkiewicza autorstwa jednego z tabloidów. To eskalowanie strachu może mieć nawet czasami pozytywne skutki - przez tego typu historie ludzie dociekają, jak się zabezpieczyć przed danym zagrożeniem, jak w jego przypadku powinny działać organy państwa. Ostatecznie jednak zawsze będzie nas ciągnąć do nieznanego, do ludzi i historii, z którymi nie mamy styczności w naszym życiu codziennym. Myślę, że zjawisko crime-celebrytów jest nie do zatrzymania i będziemy obserwować coraz więcej takich osób w przestrzeni medialnej i w social mediach" - dodaje.
Historia Gypsy to nie pierwszy taki przypadek w ostatnich latach, choć chyba najbardziej ekstremalny. W 2014 niejaki Jeremy Meeks, aresztowany za "uliczny terroryzm", stał się nieoczekiwanie gorącą twarzą męskiego modelingu, a wszystko za sprawą swojej urody i przenikliwego spojrzenia zaprezentowanego na zdjęciu z aresztowania. Okrzyknięty "najprzystojniejszym przestępcą świata" mężczyzna szybko zadebiutował na modowych wybiegach i został celebrytą z prawdziwego zdarzenia, pojawiając się na modnych imprezach i festiwalach, a to z kolei przełożyło się na jego stan konta. Dziś jego fortuna wyceniana jest na 5 milionów dolarów i choć już nie pojawia się tak regularnie w prasie bulwarowej, Meeks wciąż wzbudza spore zainteresowanie.
Pomaga kultura popularna - historia Gypsy została opowiedziana nie tylko w licznych produkcjach dokumentalnych, ale i hollywoodzkiej produkcji "The Act", którą dzięki fantastycznym rolom Joey King i Patricii Arquette nominowano nawet do prestiżowych nagród Emmy. Ted Bundy, jeden z najsłynniejszych morderców Ameryki, doczekał się kilku medialnych zmartwychwstań, ale gdy zagrał go w końcu Zac Efron, był już nie tylko brutalnym zabójcą - dostał twarz jednego z najprzystojniejszych mężczyzn młodego pokolenia i, co brzmi absurdalnie, stał się symbolem seksu. Gdy podobna obsesja dzięki produkcji Netflixa zaczęła towarzyszyć innemu mordercy, Jeffrey’emu Dahmerowi, pojawiły się głosy sprzeciwu i otwarta dyskusja dotycząca sensu takich produkcji, które wbrew swoim założeniom, przyczyniają się do budowania legendy wokół zabójców i robią z nich ikony popkultury. To z kolei może mobilizować ewentualnych naśladowców, którzy w nadziei na wieczną sławę, zaczną popełniać coraz wymyślniejsze zbrodnie.
Romantyzowanie morderców i zbrodniarzy to niebezpieczne zjawisko, szczególnie w branży filmowej, gdzie zdarza się, iż niektóre wątki są fabularyzowane, inne, znaczące dla sprawy, pomijane i widz nie dostaje pełnego obrazu tego, co się wydarzyło. Wówczas taka postać może się stać się bohaterem, pojawiają się wątpliwości o słuszności np. jej skazania, a to w czasach, gdzie ludzie odrzucają ekspertów i autorytety, prowadzi do popularyzacji teorii spiskowych - ostrzega dr hab. Katarzyna Gajlewicz-Korab.
Wygląda więc na to, że jesteśmy świadkami trendu, który prędko nie umrze. Opinia publiczna, często sfrustrowana sposobem w jakim działa system sprawiedliwości, będzie jej szukała sama, a sława i pieniądze staną się rodzajem zadośćuczynienia dla tych, których skazano w jej oczach niesprawiedliwie. Dla prawdziwych zbrodniarzy i morderców zaś jest to sposób na pielęgnowanie legendy i nieśmiertelność, nawet w przypadku całego życia spędzonego za kratkami. Dla rodzin i najbliższych ofiar to tylko i aż kolejny policzek.