Od poniedziałku w mediach huczy na temat śmierci Emiliana Kamińskiego. 70-letni artysta, który odszedł w domu otoczony najbliższą rodziną, od lat zmagał się z chorobą płuc. Choć przez dłuższy czas udawało się mu z nią walczyć, ostatnio czuł się znacznie gorzej. Pod koniec życia miał mieć poważne problemy z mówieniem.
Prywatnie Emilian był mężem Justyny Sieńczyłło. Z młodszą o 17 lat aktorką, z którą doczekał się dwóch synów, uchodzili za wyjątkowo zgrane małżeństwo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Choć mężczyzna mógł pochwalić się udanym życiem zawodowym i uczuciowym, jego dzieciństwo nie było usłane różami. Kamiński pochodził z ubogiej rodziny, w której niestety pojawiła się przemoc.
Nie chcę rozmawiać o swoim dzieciństwie. Nie wracam do niego. Jeśli już to jedynie do tych drzew, przy których siedziałem, bo raczej bywałem poza domem. (...) Byłem bitym dzieckiem, więc wiem, jak to działa na dzieci - wspominał smutno w 2016 roku w rozmowie magazynem "Świat i Ludzie".
Tak mówił z kolei w 2011 roku w wywiadzie dla "Super Expressu":
Moje dzieciństwo... Uwielbiałem chodzić po lasach, a tu ich nie brakuje. Któregoś dnia, a dokładnie w sylwestra 1954 roku wybrałem się do lasu. Sam. Był trzaskający mróz, a ja miałem dwa i pół roku. Pewnie bym zginął, zamarzł, przepadł, gdyby nie sfora bezdomnych psów. Znalazły mnie, otoczyły i grzały własnymi ciałami.
Jako dorastający chłopiec aktor uciekał z domu. Nie miał wsparcia w matce i ojcu, którzy wymagali, by syn został księgowym.
Musiałem wszystko zdobywać sam, ale dobrze, że tak się stało, dzięki temu znam wartość pracy i umiem to docenić - opowiadał.
Gdy będąc poza domem, nie miał co jeść, pomagali mu bezdomni lub Cyganie. Z tymi drugimi spędzał sporo czasu. Mieli nazywać go Baroszero.
Pamiętam taki bolesny czas, kiedy byłem głodny. Nie jadłem przez 52 godziny. Poratowali mnie bezdomni na Dworcu Centralnym. Pokazali, gdzie mogę się przespać - wracał jakiś czas temu wspomnieniami.
W związku z tym, że bezdomność nie było mu obca, gdy założył Teatr Kamienica, zaczął organizować spotkania wigilijne dla tych, którzy nie mają własnych czterech kątów.
Oni są w beznadziei. Największym problemem bezdomności jest brak nadziei. To jest taki promyk, żeby dać im nadzieję - tłumaczył przed paroma laty.
Gwiazdor miał fundację Atut, która zajmuje się realizacją różnorakich akcji dobroczynnych. Oprócz tego organizował w swoim teatrze "Dni Uśmiechu", czyli warsztaty teatralne i artystyczne dla dzieci z ośrodków opiekuńczych. Współpracując zaś z "Fundacją Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Nie tylko...", realizował teatr osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi oraz ruchowymi. Za działalność charytatywną na rzecz najbardziej potrzebujących w 2012 roku został uhonorowany medalem św. Brata Alberta.