Ostatnie dni nie były zbyt łaskawe dla Ewy Chodakowskiej. Najpierw na łamach Pudelka światło dzienne ujrzały historie byłych ambasadorek "chodagangu", które czuły się wykorzystane przez trenerkę płacącą im za promocję jej produktów serduszkami na Instagramie. Zaledwie kilka dni później do sieci przeciekła treść maila świadczącego o tym, że Choda poszukiwała fotografa na wystawne urodziny swojej siostrzenicy Vanesski. Nie byłoby w tym jeszcze nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jemu również planowała zapłacić oznaczeniem na Instastory, zupełnie jakby liczba lajków w mediach społecznościowych była w stanie opłacić czynsz.
Biznesowe praktyki Ewy prędko wywołały falę oburzenia wśród internautów, którzy znakomicie wiedzą, jak ciężkim kawałkiem chleba potrafi być freelancing. Fit celebrytka nie miała więc dużego wyboru, jak tylko ponownie spróbować usprawiedliwić swoje faux pas w instagramowym poście.
Wymiana, wymiana. Na obopólnych korzyściach. Symbioza. Czy te pojęcia coś ci mówią? Innymi słowy - barter! W dobie social mediów to standard! Influencerzy reklamują hotele, restauracje, ubrania, żywność i usługi. I tak dalej. Ja też - jakby nie patrzeć - jestem na liście influencerów. Ba! Moje zasięgi są warte całkiem sporo. Dostaję codziennie (tak, codziennie) propozycje współpracy barterowej, ale jak sama widzisz, głównie trzymam się promowania swoich produktów. Na przestrzeni roku korzystam z takiego rodzaju współpracy ultrasporadycznie. Usługa za promocję. To nie jest współpraca za darmo - przekonuje wyraźnie podirytowana Chodakowska.
Co więcej, Ewa zapewnia, że praca harujących dla niej za "otagowanie na Insta" podwykonawców, jest warta o wiele mniej niż jej "działania promocyjne".
Każdy produkt, każda firma, każda osoba, która pojawia się u mnie na ścianie profilu, korzysta z moich zasięgów i tym samym promuje siebie lub swoją usługę. Jeśli podejmuje się takiej współpracy, to za każdym razem wartość moich działań promocyjnych znacznie przewyższa wartość usługi czy samego produktu - czytamy z lekkim niedowierzaniem.
Następnie Chodakowska przystąpiła do świetnie już opanowanej techniki robienia z siebie ofiary, która znakomicie sprawdza się przy mobilizowaniu pałających do nią bezkresną miłością członkiń "chodagangu".
Przypomnijmy: TYLKO NA PUDELKU: "Byłyśmy niewolnicami Ewy Chodakowskiej". Tak trenerka wykorzystuje i manipuluje swoimi fankami
Co więcej? Od wczoraj jestem zasypywana propozycjami współpracy barterowej. To jak jest?! Od półtora miesiąca trwa festiwal hejtu na moją osobę. Mówiłam, że tak będzie. Mój kortyzol już dawno przekroczył bezpieczne limity. Na dodatek jestem z mężem on/off w szpitalu. Dlatego, przyznaję, że jestem trochę odcięta od internetu, zaglądam tu tylko po to, żeby wrzucić post i wracam do męża. Skala hejtu, jaka wylewa się ostatnio na mnie, jest odczuwalna. Każdy może rzucić kamieniem. A rzucają sami święci?
Ewa nie zapomniała nadmienić także, że rocznie płaci swoim pracownikom i partnerom po kilka milionów złotych. Ciekawe tylko, według jakich kryteriów wybiera, kto dostanie pieniądze, a kto oznaczenie na Instagramie.
Ludzie. Mam prawo do barteru takie samo jak każda inna osoba pracująca w social mediach. Z 365 dni w roku, wrzucając dziennie po kilka postów, takich postów barterowych znajdziesz tu zaledwie kilka. Żeby było jasne! Rocznie płacę kilka milionów złotych swoim partnerom, wspólnikom, pracownikom, produkcjom itd. Gdybym się nie rozliczała, już dawno wszystkie media powiesiłby na mnie psy. Natomiast jeśli z takiej bzdury: "Chodakowska umawia się na barter", robi się aferę na skalę gwałtu, to ja się czuje ofiarą! Hejt to przemoc. Każdy - na hura - kto mnie "nie trawi" może rzucić kamieniem. Kamieniowanie opanowane do perfekcji. Szkoda, że rzucają ci, którym do skrzydeł i aureoli jest bardzo daleko! Przepraszam, że dopiero teraz pisze, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie - pisze Ewa, zapominając najwyraźniej, że tego samego dnia zdążyła wrzucić na Instagrama już dwa posty promujące swoje produkty.
Czy tak oto w Polsce kończy się era fit-influencerek?