Eva Minge to projektantka, która lubi się dzielić z fanami różnymi, niekoniecznie modowymi wytworami swojej wyobraźni. Celebrytka jest bardzo aktywna w sieci i często komentuje głośne sprawy, które przeważnie jej nie dotyczą oraz publikuje filozoficzne wynurzenia.
Ostatnio poradziła Małgorzacie Rozenek, żeby pływała na plecach, walczyła z kultem ciała pod zdjęciem w bikini, zaaprobowała dzikość uczucia łączących państwa Montanów i pochyliła się nad zaskakującym podobieństwem między Klaudią Halejcio a Evą Longorią.
Tym razem Ewa na warsztat wzięła kontrowersyjny film oparty na powieści Blanki Lipińskiej - 365 dni. Reklamowany był on jako dzieło mające wywołać w Polsce "seksualną rewolucję", ale skończyło się na oskarżeniach o promowanie kultury gwałtu.
Zobacz: Lew-Starowicz odpowiada na słowa Blanki Lipińskiej: "Brak zgody to jest brak zgody. KONIEC KROPKA"
Zobacz też: Jakub Żulczyk o ekranizacji "365 dni": "Szkodliwe kino i nienawistna fantazja o gwałcie"
W najnowszym wpisie na Instagramie Ewa wyznaje, że na seans wyciągnęła ją koleżanka i od razu zaznacza, że nie ma odpowiedniego wykształcenia, aby ocenić warstwę artystyczną dzieła. Z rzeczy, które jej się podobały, wymienia: muzykę, postać Massimo i podobieństwo głównej aktorki do autorki powieści. Następnie projektantka przechodzi do oceny wątku uznawanego przez niektórych za scenę gwałtu.
Skupmy się na wątku, który tak oburza, czyli stronie erotycznej, obyczajowej i gwałcie. W mojej skromnej ocenie najmocniejszy w pierwszym fragmencie incydent z samolotu był do dyskusji. Stewardessa sprawiała wrażenie raczej zadowolonej i miała, na moje oko, wliczone takie usługi w zakres pracy - wprawnie ocenia Minge. Skandal? Nie, pokazanie szczere nowych czasów, a w zasadzie nowej szczerości, bo jak świat światem tak to się dzieje. I nie rozumiem krzyku feministek, bo gwałt, to gwałt, a tu raczej niestety dobrowolna postawa kobiet. Dalej podejrzenia o gwałt nie było, wręcz odwrotnie - Massimo zapowiedział, że będzie czekać, a jak mu chcieli zgwałcić obiekt miłości - strzelał.
Dalej projektantka przyrównuje 365 dni do poczciwej komedii romantycznej z lat 90. - Pretty Woman, sugerując, że tam również mamy do czynienia z kontrowersjami.
Nikogo nie raził amerykański "Pretty Woman", bo był podany romantycznie i lód filmowy zapłacony, więc wszystko ok. I ta Julia Roberts taka biedna i miła. Nasza dziewczyna walczyła i dopiero po kolejnych zakupach zakochała się. Julia przed zakupami już była cała gotowa. Ale się naraziłam teraz. Trudno, lubię być obiektywna - podkreśliła projektantka. W moim subiektywnym odczuciu amerykański sen bycia prostytutką na ulicy i złapania w ten sposób milionera jest w tych samych kategoriach, co praca stewardesy Massimo, a reszta już bardziej europejska. Zakupy w Warszawie, a nie na Rodeo Drive i główny bohater mordował ludzi, a nie przedsiębiorstwa.
Wisienką na torcie recenzji Ewy jest apel do kobiet, w którym oznajmia, że kobiety godzą się na "poniewierane życie", a nie padają jego ofiarą.
Drogie feministki, to my kobiety decydujemy, gdzie się zatrudniamy i jakie łykanie sprawia nam przyjemność. Jesteśmy silne, świadome, wykształcone i jeżeli tylko zostaniemy wychowane odpowiednio, to zanim ktoś nas do czegoś zmusi, to raczej go "zabijemy". My godzimy się na bycie za luksusowe życie lub nawet takie zwyczajne, poniewierane. Edukacja, drogie panie. My rodzimy i my wychowujemy, tak kobiety jak i mężczyzn - podsumowała Minge.
Fajnie, że się wypowiedziała?