Glorianka zdobyła sporą popularność za sprawą swojej przyjaźni z naczelną polską "patoinfluencerką" Martą Linkiewicz i dzięki głośnej aferze dotyczącej kradzieży futra. Między imprezowymi kompankami doszło wówczas do głośnego sporu, który ostatecznie jednak zażegnały, zapominając o wcześniejszych zwadach. Choć obecnie nie utrzymują kontaktu, łączy je to, że obie postanowiły porzucić dawne nawyki i zawalczyć o siebie - Linkiewicz na siłowni, a Cichocka w MONARze.
Jakiś czas temu Gloria otworzyła się na temat swojej przeszłości i przyznała się do tego, że ze względu na problemy z alkoholem i używkami ostatni rok spędziła w ośrodku zamkniętym. Od tamtej pory odmieniona koleżanka Linki opowiada w sieci o swojej przemianie i propaguje zdrowy tryb życia.
W środę była naczelna imprezowiczka stolicy po raz kolejny poruszyła temat swojej walki z uzależnieniem. Za pośrednictwem InstaStories Glorianka ze szczegółami opowiedziała o tym, jak wyglądała jej droga ku całkowitej zmianie trybu życia.
Zdecydowałam się pójść do ośrodka w maju, bo wiedziałam, że jest dramat - zaczyna celebrytka i relacjonuje, jak przed rokiem wyglądało jej życie:
Nic innego wtedy nie robiłam poza piciem, imprezowaniem i wożeniem się po restauracjach. Zawsze czułam się bardzo samotna i nie dawałam sobie rady. To jest przykre, ale myślałam, że odbiorę sobie życie. Przez kilka lat miałam myśli samobójcze - wyznaje. W ogóle się nie rozwijałam, jedyne co, to impreza i kłamstwa. Miałam bardzo dużo tzw. przypałów, narobiłam tyle głupot, że to się w głowie nie mieści. W dalszym ciągu ponoszę tego konsekwencje, ale muszę wziąć odpowiedzialność za swoje czyny...
Gloria zdradza, że tuż przed zamknięciem w ośrodku zaliczyła jeszcze popularny festiwal muzyczny:
Dzwoniłam do MONARu w czerwcu, żeby się dowiedzieć, jak to wygląda, co mogę ze sobą wziąć. Pani poinformowała mnie, kiedy mogę przyjechać, a ja powiedziałam, że teraz nie mogę, bo muszę jeszcze pojechać na Openera… Na tym Openerze, to już nie miałam siły pić, paliłam mnóstwo marihuany i płakałam. Potem pojechałam do przyjaciółki do Elbląga, a stamtąd prosto do ośrodka. Jak przeszukiwali mi rzeczy, to było słabo, bo miałam crusher, bletki, wszystkie akcesoria do kręcenia "blantów" - wspomina.
Cichocka podkreśla, że na początku nie wszyscy wierzyli, że jest w stanie zmienić swoje nawyki:
Jechałam tam z myślą, że zostanę tam rok, nie wiedziałam, co ze sobą wziąć. Przyjechałam tam z ogromną ilością rzeczy, wszyscy byli przerażeni, jak mnie zobaczyli. Później dowiedziałam się, że każdy dawał mi maksymalnie tydzień. Mówili: przyjechała jakaś gwiazda. Myśleli, że ja przyjechałam tam rekreacyjnie, nagrywać jakiś dokument.
Pierwsze dni w MONAR-ze nie należały do najprzyjemniejszych, a przyzwyczajonej do imprezowego trybu życia Glorii ciężko było się dostosować:
Przez pierwszy tydzień leżałam w łóżku i płakałam. Była przerażona, nowe miejsce, nowi ludzie. Ktoś mówi mi, co mam robić. Wiecie, ja żyłam bez żadnych zasad, samowolka, więc to było na początku przerażające. Przez dwa miesiące się praktycznie nie odzywałam - wraca wspomnieniami do początków w ośrodku.
Następnie odmieniona koleżanka Marty zrelacjonowała przeciętny dzień w MONAR-ze:
6:45 - pobudka, 7:00 - tzw. zaprawa, czyli poranny rozruch, 7:30 - śniadanie. Później o 8:15 było spotkanie poranne, 9:55 sprzątanie. Następnie była praca do 13:30, a później integracja. O 15:30 był obiad. O 16:00 zawsze była "społeczność", a potem był czas wolny - opisuje ze szczegółami.
Na koniec zapowiedziała, że zamierza rozwijać temat swojej przemiany i regularnie opowiadać o tym, co przeszła.
Uważam, że to jest bardzo ciekawe, cząstka mnie… Mam jeszcze dużo do przekazania. Dużo smutku, cierpienia. Myślę, że co tydzień będę wam opowiadała - zapowiada.
Jesteście ciekawi kolejnych wyznań Glorii?