Tomasz Komenda przez ostatnie lata borykał się z chorobą nowotworową. Niesłusznie skazany na 25 lat więzienia mężczyzna zmarł w lutym tego roku, pozostawiając w żałobie rodzinę. Obecnie w sądzie toczy się proces w sprawie spadku po Tomaszu.
Co jakiś czas w mediach pojawiają się wypowiedzi członków rodziny skazanego niesłusznie mężczyzny. Ostatnio jeden z serwisów dotarł do informacji, jakoby mama zmarłego Tomasza od czterech lat nie widziała jego jedynego syna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Brat Tomasza Komendy przerywa milczenie
Teraz Krzysztof Klemański, brat Tomka, udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej", gdzie gorzko przyznał, że wciąż nie pogodził się z odejściem Komendy.
Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł - powiedział.
Brat Tomka wrócił wspomnieniami do przeszłości, zdradzając, że Komenda był zawsze wesołym chłopakiem, nawet po opuszczeniu więziennych murów.
On ciągle żartował. I nawet już później, mimo tego, co przeszedł, potrafił rozbawić - dodał Krzysztof.
W rozmowie ze wspomnianym medium Krzysztof potwierdził, że gdy jego brat wyszedł z więzienia, zatrudnił go u siebie w firmie. Wkrótce jednak ich kontakt zaczął słabnąć.
Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem go widywać w ogóle. Spotkaliśmy się jeszcze na premierze filmu w grudniu 2020 roku, on się wtedy oświadczył. Poprosił mnie, żebym mu wniósł kwiaty i pierścionek, normalnie rozmawialiśmy, zresztą mógł poprosić każdego, a wybrał mnie. A potem znowu cisza - powiedział "Gazecie Wyborczej" brat Komendy.
Krzysztof opowiedział w dalszej części rozmowy, że z biegiem czasu ich kontakt tylko słabł. W ciągu trzech lat przed śmiercią Tomka widział go tylko raz.
Zobaczyłem go na ulicy, zatrzymałem samochód i do niego podszedłem. Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł. A później usłyszałem od naszego najstarszego brata, że go wtedy pobiłem. Jego żona jeszcze dodała, że jestem bezczelny, bo go oplułem. Tylko że to był środek dnia, ruchliwa ulica, wszędzie kamery, i co, ja biję Tomasza Komendę, a nikt tego nie widzi? - mówił.
Krzysztof podkreślił, że nie ma żalu do brata i widzi z perspektywy czasu, że Tomasz nie był gotowy na to, co spotkało go po wyjściu z więzienia.
On był dobrym człowiekiem, miał po prostu przerąbane życie. Kiedy był mały, dużo chorował, później go zamknęli w więzieniu, a jak wyszedł, to znalazł się pod złymi skrzydłami. Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie - dodał brat Komendy.
W tym samym wywiadzie Krzysztof zdradził, że niezbyt dobry wpływ na Komendę miał mieć jego straszy brat Maciej. Tomasz miał przestać chodzić do psychologa, a Maciejowi, jak twierdzi Klemański, miało zależeć bardziej na pieniądzach Komendy niż na nim samym.
Gdy rodzina dowiedziała się, że Komenda choruje, bardzo chciała go zobaczyć, dlatego pojechali do jego mieszkania, ale, według relacji Krzysztofa, ich brat Maciej nie chciał wpuścić ich do mieszkania.
Mnie nawet na pogrzebie nie wpuścił do kaplicy, gdzie była otwarta trumna z Tomkiem - dodał Krzysztof Klemański.