Na polskim rynku dopalacze są dostępne od wielu lat. Ostatnio jednak na fali tragicznych wydarzeń spowodowanych zatruciami dopalaczem o nazwie Mocarz problem powrócił do mediów. Walkę z chemicznymi substancjami działającymi mocniej niż "tradycyjne" narkotyki rozpoczął premier Donald Tusk w 2010 roku. Kazał zamknąć ponad 850 sklepów z dopalaczami. To było w 2010 roku. Teraz okazało się, że przepisy, które miały wyplenić dopalacze nie nadążają za ich producentami. Dzięki temu coraz niebezpieczniejsze trucizny są sprzedawane w legalnych punktach. Okazuje się, że sami handlarze nie widzą w ich sprzedaży nic złego, traktują to jako "zwykłą pracę". Jeden z nich wręcz zachwyca się "geniuszem biznesu", który wprowadził je na polski rynek.
To jest zwykła praca. Pracuję w legalnie działającym punkcie, który sprzedaje dopalacze. To nie jest dilowanie, tak samo jak ktoś idzie do monopolowego. Dorośli ludzie wiedzą co robią, co kupują. Łatwo kogoś innego podesłać, by to kupił. 90% klientów to 20-30 lat, jest cały przekrój społeczny. Dla nich to substytut narkotyków. Widać ten błędy wzrok, to oczekiwanie, organizm jest zmęczony, poty, zachowują się jak ćpuny na głodzie. Mój sklep na opłacenie dwóch pracowników pracował 1,5 dnia, reszta to czysty zysk. Są dwa kroki przed prawem, geniusze biznesu. Panowie w drogich garniturach, adwokaci, robią burzę mózgów co miesiąc przed ustawą, by obejść prawo.
_
_
_
_
_
_
_
_
Źródło: UWAGA! TVN/x-news