Meghan Markle i książę Harry od kilku tygodni układają sobie życie w Los Angeles. Od czasu słynnego "Megxitu" para wciąż szuka dla siebie zajęcia, a wszystko przez pandemię koronawirusa, która skutecznie ograniczyła ich możliwości zarobkowe. Z tego powodu mówiło się, że Sussexowie mogą się wkrótce zmierzyć z kryzysem finansowym, jednak ich kolejne aktywności na razie na to nie wskazują.
Media od dawna nie mają wątpliwości, że przeprowadzka do Los Angeles była pomysłem przedsiębiorczej Meghan Markle. Tam para mogłaby w końcu łatwiej zarobić na swoje kosztowne utrzymanie, a sama eksksiężna nie miałaby już problemu z odległością dzielącą ją od swoich znanych znajomych. Nieco mniej entuzjazmu miał wykazywać Harry, który jest podobno przytłoczony wszystkimi zmianami, które ostatnio zaszły w jego życiu. Sytuacji nie ułatwia fakt, że książę, za namową żony, miał zerwać kontakty z większością dawnych znajomych.
Jego byli przyjaciele czują się skrzywdzeni. Chcieliby mu pomóc, ale on całkiem się od nich odizolował - twierdzi Penny Junor, dziennikarka zajmująca się brytyjską rodziną królewską. To nie jest zdrowe. Niezależnie od tego, czy jesteś księciem, czy "po prostu Harrym", życie pozbawione bliskich przyjaciół nie jest dobre.
Meghan w nowym miejscu czuje się za to jak ryba w wodzie. Przeprowadzka do słonecznej Kalifornii nie tylko sprawiła ponoć, że księżna "odżyła", ale w dodatku ma na wyciągnięcie ręki większość najbliższych znajomych:
Serena Williams mieszka po sąsiedzku z mężem i córeczką. Do przyjaciółki Benity, która mieszka w Venice Beach, Meghan ma kilkanaście minut autem - donosi Page Six. Instruktorka pilatesu Heather, którą Meghan nazwała kiedyś publicznie swoją "bestie", mieszka kilka kilometrów dalej, w Santa Monica. Z wszystkimi Markle jest w stałym kontakcie, co sprawia, że jej mąż zaczyna czuć się nieco osaczony.
Myślicie, że osamotniony Harry zaczyna powoli żałować "Megxitu"?