Beata Pawlikowska funkcjonuje w mediach już od wielu lat i od zawsze pragnęła uchodzić za wszechstronną ekspertkę. Pisała książki podróżnicze, poradniki, a w bogatym wachlarzu literackich propozycji miała nawet pozycję na temat depresji. Wówczas nie brakowało opinii, że "Wyszłam z niemocy i depresji. Ty też możesz!" bardziej szkodzi osobom w kryzysie, niż pomaga.
Jeżeli w twoim życiowym ogrodzie pojawiło się więcej suchych badylków niż zielonych pędów, przestań narzekać, podwiń rękawy, weź do ręki odpowiednie narzędzia i popracuj. Wszystkie nasionka tylko czekają, żeby wypuścić kiełki i rosnąć do słońca - pisała między wersami wspomnianej publikacji, która budzi grozę wśród ekspertów aż do dziś.
Przypomnijmy: Pawlikowska radzi, jak wyjść z depresji. "To niebezpieczne dla zdrowia i życia chorych bzdury!"
Beata Pawlikowska kiedyś pochyla się nad tematem depresji. Punktowali ją niemal wszyscy
Na tym jednak nie koniec, bo w książce Beaty Pawlikowskiej aż roiło się od półprawd, kontrowersyjnych porad i pseudonaukowych wywodów, które ściągnęły na nią lawinę krytyki. "Dzieło" byłej partnerki Wojciecha Cejrowskiego równali z ziemią wszyscy: od ekspertów, przez lekarzy z zakresu psychologii i psychiatrii, aż po samych czytelników. Ostrzegano wtedy, że niektórych może to kosztować nawet życie.
Zobacz też: Pawlikowska o depresji i próbie samobójczej:" Nienawidziłam samej siebie. Nie umiałam odróżnić dobra od zła"
Istotnym elementem, który wzbudził zresztą największe emocje, było zdanie Pawlikowskiej na temat farmakoterapii. Wówczas zapalona podróżniczka przekonywała, żeby odstawić leki, gdyż - tu dokonała porównania do alkoholu - "odwracają uwagę od problemu, a nie leczą". Sugerowała też, że leki przeciwdepresyjne uzależniają i jedynie niwelują skutki, a najlepiej jest po prostu wziąć się w garść.
Moim zdaniem depresji nie da się trwale wyleczyć za pomocą lekarstw. Pigułki mogą przynieść chwilową ulgę, bo pozwalają mniej czuć. Ale to, że mniej czujesz, wcale nie oznacza, że automatycznie znikają twoje problemy. To tylko chwilowe zapomnienie. To tak, jakby wypić kieliszek mocnego alkoholu, który cię znieczuli i odwróci twoją uwagę, ale w niczym nie przybliża cię do uzdrowienia, a wprost przeciwnie - może cię uzależnić od możliwości oddalenia się od samego siebie - przekonywała.
Czy zatem idąc tym tokiem rozumowania leki przeciwbólowe i przeciwgrypowe, które też "tylko" uśmierzają ból i objawy choroby, jedynie "oddalają od samego siebie"? Tego Pawlikowska już nie uściśliła. Warto natomiast wspomnieć, że nieleczona depresja jest chorobą potencjalnie śmiertelną, co nie przeszkadza Beacie w częstowaniu swojej widowni kolejnymi rewelacjami.
Beata Pawlikowska znów poległa w zderzeniu z tematem depresji. Internauci są bezlitośni
Po pseudoeksperckich wywodach Beaty, które wielu do dziś uważa za szkodliwe i potencjalnie niebezpieczne, podróżniczka postanowiła raz jeszcze pochylić się nad tym tematem. Po co? Tego nie wiemy, ale zdania najwyraźniej nie zmieniła i znów stara się forsować dawne opinie. Tym razem jednak już na wstępie zapewniła, że nie jest ekspertem (gratulujemy samokrytyki) i każdy może zrobić z jej wywodem to, co uzna za stosowne.
Dlaczego ja o tym mówię? Jako dziennikarz z biegłą znajomością angielskiego mam dostęp do najnowszych badań naukowych - tłumaczy pokrętnie na Instagramie własne postępowanie i kontynuuje: Przekazuję Wam wiedzę, która w przypadku wielu osób może się okazać przydatna. Nie jestem lekarzem, nie zalecam niczego. Zadaniem dziennikarza jest przekazywanie informacji, które mogą być niedostępne opinii publicznej i mogą nawet naruszać istniejący sposób myślenia/postępowania w danej sprawie. Przedstawiam fakty. Sami zdecydujecie co z tymi faktami zrobić.
Zadaniem dziennikarza jest też bezstronność w procesie przekazywania informacji, o czym Pawlikowska najwyraźniej zapomniała, bo zdanie na temat leków przeciwdepresyjnych sama przecież ujawniła już lata temu. Zapewnia też, że "przedstawia fakty", jednak prawie godzinne nagranie, w którym luźnie żongluje teoriami stawianymi przez naukowców, miało z góry postawioną tezę i nie zawarła w nim głosów przeciwnych, które mogłyby nie pokrywać się z jej opinią.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak oto Pawlikowska spędziła 45 minut na rozprawianiu na temat historii farmakoterapii w leczeniu depresji, a w międzyczasie zawarła nawet "alkoholową anegdotkę" z własnej książki, co tylko potwierdza, że jej zdanie na ten temat wcale się nie zmieniło. W nagraniu "dziennikarka z biegłą znajomością angielskiego" stara się udowodnić, że leki przeciwdepresyjne "powodują zmiany w mózgu", mają szereg skutów ubocznych i mogą "zwiększać depresję".
Co na to jej obserwujący? Zarówno pod instagramowym postem, jak i na YouTubie aż roi się od opinii, że Pawlikowska wciąż konsekwentnie szkodzi osobom w kryzysie psychicznym, zniechęcając ich do podjęcia leczenia. Wielu z nich powołuje się na osoby z własnego otoczenia, które dzięki farmakoterapii mogą normalnie funkcjonować. Podkreślają też, że w wywodzie Beaty pełno jest nieścisłości i uogólnień.
"Te artykuły zostały celowo tak dobrane, aby zniechęcać ludzi do leczenia", "Po co ludzie studiują medycynę/farmację, skoro pani Beata z biegłą znajomością angielskiego w 44 minuty wykłada działanie SSRI?", "To niesamowite, że się pani porywa na temat, o którym nie ma pani pojęcia. To, że zna pani język angielski i umie pani czytać nie czyni z pani żadnej specjalistki", "Pani Beato, proszę się wypowiadać na tematy, na których się pani zna", "Jak na kogoś, kto płynnie posługuje się językiem angielskim i jest dziennikarzem, to strasznie panią przerósł ten temat" - czytamy.
Beata Pawlikowska znów w ogniu krytyki po wywodzie o depresji. Karolina Korwin Piotrowska reaguje
Na kontrowersyjne nagranie Pawlikowskiej zareagowało już Polskie Towarzystwo Mediów Medycznych, które ma w planach pozwać podróżniczkę za szerzenie dezinformacji na temat depresji i farmakoterapii. W odezwie do obserwujących napisano, że Beata "podaje nieprawdziwe informacje, które stanowią niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia setek tysięcy osób chorujących na depresję". Wpis udostępniła na swoim profilu Karolina Korwin Piotrowska.
Czytajcie, trzeba powiedzieć STOP - skomentowała krótko.
Od czasu publikacji post polubiła Sara Boruc, a Sylwia Lipka zdecydowała się nawet na pozostawienie krótkiego komentarza.
Matko jedyna - napisała krótko.
Na koniec nie pozostało nam nic innego, jak przypomnieć, że "dziennikarka z biegłą znajomością angielskiego" w przeszłości ukończyła II Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Broniewskiego w Koszalinie, a potem studiowała anglistykę i hungarystykę. Żadnego z tych kierunków nie ukończyła.