Mijający tydzień rozpoczęliśmy z przytupem - od zaprzysiężenia nowego rządu i wielkiego powrotu Donalda Tuska w roli premiera. Jego pierwsza przemowa z sejmowej mównicy porwała fanów i rozjuszyła krytyków, ale, niezależnie od wyznawanych poglądów politycznych, dała nadzieję na nieco bardziej przyjazną narrację i chwilowy oddech od pełnej agresji i podziałów retoryki dotychczasowych rządzących. Tusk jest bez dwóch zdań politykiem rasowym i niezwykle wpływowym, nadal wiele znaczącym na arenie międzynarodowej i dostatecznie wykwalifikowanym, aby zawierzyć mu misję odbudowy praworządności, która przez ostatnich osiem lat była w Polsce w poważnych tarapatach. Nie dziwi zatem entuzjazm z jakim go przyjęto.
Powiedzieć, że reakcja celebrytów na zaprzysiężenie rządu Tuska była euforyczna, to nie powiedzieć nic. Szalona radość, gratulacje, peany pochwalne, "ciary" i… otwieranie drogich trunków. Nikt chyba nie cieszył się bardziej niż Kinga Rusin, która z tej okazji postanowiła pochwalić się otworzeniem "vintage Dom Perignon rocznik 1995". Drogi szampan był prezentem za zwycięstwo w "Tańcu z Gwiazdami" przed 17 laty, a dziennikarka obiecała sobie, że otworzy go, gdy "skończą się fatalne dla Polski rządu PiSu". Korek, zgodnie z daną obietnicą, wystrzelił, a Rusin nieświadomie chyba przypomniała wszystkim, z czym dużej części Polaków i Polek kojarzy się Donald Tusk, Platforma Obywatelska i czasy ich "panowania" - z oderwanymi od rzeczywistości elitami (często spowinowaconymi z TVN) i polityką "zaciskania pasa", która ominęła jedynie miłościwie rządzących. Niewinny wydawałoby się gest Rusin szybko wywołał lawinę goryczy i frustracji, zresztą jak najbardziej zrozumiałej, bo niezależnie komu przypiszemy winę za galopującą inflację i wszechobecną drożyznę, zabrakło tu jakiejś elementarnej wrażliwości.
Eks-gwiazda "Dzień Dobry TVN", pomimo ogromnego aktywistycznego zaangażowania i wrodzonej przenikliwości, zdaje się nie dostrzegać, że jej przekaz, skądinąd często słuszny, ginie przez oprawę, którą mu funduje. W oczach Rusin podróże po świecie, epatowanie bogactwem i drogim szampanem nie mogą budzić złych skojarzeń, bo przecież sobie na to wszystko zapracowała, będąc przez lata gwiazdą telewizji i zręczną bizneswoman. Nie ma tu miejsca na odrobinę autorefleksji, bo do tego Kinga potrzebowałaby kontaktu z ulicą i zwykłymi ludźmi, niekoniecznie spacerującymi po Mokotowskiej, o odpoczynku na Bali nie wspominając. Otwieranie drogiego szampana miało być wyrazem radości i nadziei na nowe rozdanie w polskiej polityce, a jak to w przypadku znanych i bogatych, spoglądających na nas z góry, wyszło raczej śmiesznie i przypomniało nam, że niezależnie kto zasiada w Sejmie, są pewne grupy, których ta wielka polityka na codziennym szczeblu po prostu nie dotknie. Celebrycki szał i rusinowe zachwyty raczej nie pomogą Tuskowi w odzyskiwaniu zaufania tej zawiedzionej nim części kraju i on sam pewnie wolałby skromniejsze fanfary, ale bycie ulubieńcem gwiazd trzeba przyjąć z pełnym inwentarzem. Oby tylko nie odbił on się i jemu, i nam, czkawką.
Szampana z pewnością nie otworzyła Danuta Holecka, ani pracująca z nią przy "Wiadomościach" ekipa. Choć nadal nie potwierdzono oficjalnie doniesień o jej hucznym odejściu, nikt nie ma raczej wątpliwości, że błyskotliwa kariera pierwszej propagandzistki rządów Prawa i Sprawiedliwości dobiega końca, a już na pewno w budynkach Telewizji Publicznej. Współpracownicy Holeckiej są ponoć rozczarowani, że ta uciekła w popłochu, zabezpieczona w umowie żelazną odprawą i spokojna, przynajmniej o tę najbliższą, przyszłość, pozostawiając ich na pożarcie. Faktycznie, jest to ogromne zaskoczenie, że ta ostoja moralności i etyki nie gra do końca jak orkiestra na Titanicu. Widzę, że pomimo ciemnych chmur zbierających się nad Woronicza, poczucie humoru ma się tam nadal nieźle. Czy można już obstawiać, gdzie wyląduje Danuta? Bukmacherzy zacierają ręce…
Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, jest jedna, bardzo pewna ścieżka kariery - dla Holeckiej, Ogórek, tych wszystkich Jakimowiczów i Kłeczków. Nie bez powodu przecież istnieją federacje MMA dla patocelebrytów, a jeśli ktoś szukał sensu organizacji takich walk, to chyba doczekaliśmy się w końcu odpowiedzi. Szlaki przecierał im Ziemowit Kossakowski i lewicowe tuzy w postaci Jasia Kapeli i Mai Staśko, więc czemu by nie pójść o cios dalej? To i rozrywka, i dobry biznes. Spójrzmy na Sebastiana Fabijańskiego. Kiedyś niezły aktor, bożyszcze kobiet, dziś skompromitowany i pogubiony celebryta. I owszem, możemy się nabijać, pokazywać palcami, ale pokażcie mi drugiego takiego chojraka, który za kilkadziesiąt sekund obecności w oktagonie, bo nawet walką tego nazwać nie można, przytula pół dużej bańki? Kto się tutaj powinien śmiać ostatni? No chyba nie my…
Andy Warhol mówił kiedyś o 15 minutach sławy dla każdego, dziś ten czas antenowy wydłużył się kilkukrotnie i nie ma już większego sensu przepowiadanie medialnych upadków czy grożenie komuś totalnym zniknięciem, bo to się już po prostu nie wydarza. Każda, nawet najbardziej skompromitowana persona, znajdzie swoje miejsce na show-biznesowym firmamencie, bo będziemy chcieli ją oglądać - wchodzącą na sam szczyt albo boleśnie upadającą na dno. Wobec tego, co aktualnie dzieje się w polskich mediach i jakie treści konsumują rodzimi internauci, perspektywa walki Fabijańskiego z Holecką nie brzmi już tak abstrakcyjnie. Będziemy w pierwszym rzędzie!