26 lipca sportowcy, trenerzy i dziennikarze z całego świata byli świadkami niezapomnianej uroczystości, której szczegóły do samego końca owiane były wielką tajemnicą. Ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich odbyła się poza stadionem, a widowisko skupiło się na ekspozycji najważniejszych atrakcji turystycznych Paryża. Organizatorzy przygotowali dla widzów prawdziwą ucztę dla oczu i uszu
Na przygotowanej z ogromnym rozmachem uroczystości nie zabrakło polskiego akcentu w postaci występu Jakub Józefa Orlińskiego. 33-latkowi dane było zaprezentować przed publicznością utwór "Viens, Hymen", stanowiącym część widowiska operowo-baletowego "Les Indes galantes". Kontratenor przedstawił nowatorskie podejście do sztuki, poprzedzając swój występ krótkim breakdance'owym pokazem. Nawiązywał on do jedynej debiutującej dyscypliny w programie igrzysk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W najnowszym wywiadzie udzielonym serwisowi Onet Kultura muzyk opowiedział, co czuł, gdy dowiedział się, że będzie jednym z wykonawców uczestniczących w paradzie nad Sekwaną. Okazuje się, że fakt ten musiał być zachować w ścisłej tajemnicy.
Musiałem przez sześć miesięcy żyć w sekrecie - wyjawił Jakub. Pół roku nic nikomu nie mówić. Tylko mój manager wiedział. Nie mogłem się tym z nikim podzielić. No dobra, pod koniec musiałem już powiedzieć mojej dziewczynie, bo nie wytrzymałem. Ale wiedziałem, że jej się uda dotrzymać sekretu. I udało, byłem z niej bardzo dumny (śmiech).
Muzyka wiązał kontrakt. Gdyby nie dotrzymał zasad umowy, czekałyby go poważne konsekwencje. Działało to w dwie strony: Orliński sam do samego końca nie znał wielu szczegółów dotyczących wiekopomnego wydarzenia.
Naprawdę nie mogłem się tym dzielić. Machina igrzysk jest naprawdę potężna - podkreśla. Wszystko trzymane jest w takim sekrecie, że ja, będąc częścią show, nie miałem pojęcia, że w Paryżu będzie Lady Gaga. Nie wiedziałem nawet, co się będzie działo po moim segmencie.
Orliński ujawnił kulisy występu na ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich
Orliński wyjawił, że jego segment był w zasadzie 22-minutową choreografią sportów ekstremalnych. Od gimnastyki, przez long boardy, po freestyle BMX, i to zarówno na płaskiej platformie, jak i z saltami w powietrzu z jednej platformy na drugą.
Słowem: naprawdę się tam działo. I na otwarciu miał być kosmos. Finalnie nie działo się prawie nic - przyznał.
Powodem była fatalna pogoda, która nieomal zniweczyła całe przedsięwzięcie. Trzeba przyznać, że twórcy widowiska skutecznie wybronili się przed całkowitą katastrofą organizacyjną. Zarazem ciężka praca wielu artystów związanych z widowiskiem poszła na marne.
Kamera tego nie uchwyciła, bo deszcz był niemożliwy, więc wszystkie rzeczy były zbyt niebezpieczne do wykonania - ciągnął. Sam potężnie wywróciłem się ze trzy razy, próbując wykonać choć część z zaplanowanego show, by ci wszyscy ludzie, którzy tam przyszli, stali i mokli, mieli co oglądać. Pogoda nas niestety pokonała. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba się cieszyć tym, co było. Ten deszcz był nawet na swój sposób poetycki. Bo zmagaliśmy się z nim wszyscy, w tym biedny pianista, który grał kompletnie przemoczony.
Wydaje mi się, że tylko Lady Gaga miała to szczęście, że cały jej segment przypadł na początku otwarcia, kiedy jeszcze nie padało. Cała reszta występowała już przemoczona. Ślizgawica taka, że momentami było naprawdę niebezpiecznie. Na słuchawkach i głośnikach dostawaliśmy cały czas komunikat, by "robić tylko to, z czym czujemy się bezpiecznie". A przypomnę, że byliśmy na platformach, więc w razie wypadku zespół medyczny nie miałby szybkiego dojścia - dodał na koniec.