Jakub Żulczyk znany jest nie tylko za sprawą swoich książek, ale i w związku z zabieraniem głosu na wszelakiej maści tematy społeczno-polityczne. Za jedną z bezkompromisowych, publicznych wypowiedzi przypłacił nawet pozwem. Chodzi oczywiście o popełniony ponad rok temu wpis, w którym pisarz pogratulował Joe Bidenowi udanej kampanii prezydenckiej, "przy okazji" nazywając Andrzeja Dudę "debilem".
Za swoją szczerość i bezpośredniość Żulczyk został oskarżony o przestępstwo z art. 135 par. 2 kodeksu karnego, mówiącego o publicznym znieważeniu prezydenta. Grozi mu za to nawet do trzech lat pozbawienia wolności.
W środę, jak poinformował w sieci sam Jakub, odbyła się ostatnia rozprawa sądowa w jego sprawie. Warto zaznaczyć, że publicysta wyraził zgodę na publikację swojego wizerunku.
Dziś zakończyła się rozprawa w sprawie mojego rzekomego znieważenia prezydenta RP. Wyrok w tej sprawie zapadnie w poniedziałek. (...) - zaczął na Facebooku, poniżej dzieląc się z obserwatorami treścią mowy końcowej, jaką wygłosił przed wymiarem sprawiedliwości:
Wysoki Sądzie, nie przyznaję się do winy, którą jest znieważenie urzędu prezydenta RP, natomiast sprawa, w której jestem oskarżony, ma parę wymiarów, o których warto dzisiaj wspomnieć - zaznacza na samym początku, następnie wskazując, że jego proces nie dotyczy tylko kwestii spornej intelektu głowy państwa:
Duża część opinii publicznej uznaje dzisiejszą rozprawę za sąd nad intelektem prezydenta Dudy, oraz jego samodzielnością sprawowania władzy. Chciałbym w tym momencie odciąć się od tego typu opinii i deliberacji. Nie jest tajemnicą mój, bardzo delikatnie mówiąc, krytyczny stosunek do obecnej władzy w Polsce, natomiast rzeczywiste niebezpieczeństwa, które niesie ze sobą precedens mojego oskarżenia, wykraczają daleko poza osobę Andrzeja Dudy. Dla tej sprawy nie ma znaczenia, czy prezydent Duda jest mądry bardziej, lub mądry mniej - kontynuuje, przekonując, że jego przypadek wskaże, w jakim stopniu Polakom wolno jest krytykować osoby będące u władzy:
Znaczenie ma możliwość krytyki władzy, wyrażenia sprzeciwu. Co mamy zrobić, jeśli władza łamie nasze moralne standardy, jeśli przestaje się posługiwać kategoriami zdrowego rozsądku, tak jak to ma miejsce w przypadku relacji polsko-amerykańskich na przestrzeni ostatniego roku? Jakie mamy możliwości działania, gdy władza zachowuje się źle, głupio, gdy władza kłamie? Czy władza może nas pouczać, w jaki sposób ją krytykować? Z tego co widzę, sympatycy prezydenta Dudy, odnosząc się do mojej sprawy, krytykują mnie głównie z pozycji "dobrego wychowania". "Nie wypada", "nie można", "to poniżej wszelkich standardów", mówią popierający Dudę wyborcy, a nawet sam prezydent zapytany o moją osobę podczas jednego z wywiadów. Może nie wypada, może to poniżej standardów. Co, jednak kiedy sama idea "dobrego wychowania", "szacunku" staje się narzędziem do kneblowania opinii? I czy szeroko pojęte dobre maniery powinny być przedmiotem postępowania karnego? - grzmi w licznie stawianych pytaniach Żulczyk.
Następnie 38-latek postanawia poubolewać nad tym, że w naszym kraju rządzący mogą więcej niż przeciętny obywatel:
Jestem przekonany, że w Polsce władza gra przeciwko obywatelom znaczonymi kartami. Posłowie, ministrowie, dziennikarze sympatyzujących i dotowanych przez władzę mediów mogą mówić wszystko. Mają za sobą immunitety, ochronę, pieniądze spółek skarbu państwa. Mogą mówić o tym, że tam stało ZOMO, o lemingach i o moherowych beretach, mogą mówić, że osoby LGBT to nie ludzie, tak jak prezydent Duda, poseł Terlecki może nazwać kretynką kobietę, która grzecznie zadała mu pytanie w miejscu publicznym. Mogą mówić to wszystko, a za słowami idą czyny, wymierzone w obywateli, w konkretne grupy zawodowe, w konkretne osoby. Mogą kreować nową, postawioną na głowie rzeczywistość, w której nawet podstawowe akty prawne, na których uformowany jest ustrój państwa, nie mają żadnego znaczenia - wskazuje, obrazując, jak prezentują się realia w jego przypadku:
Co może zrobić obywatel? Niewiele. Może iść na demonstrację, na której dostanie po oczach gazem, zostanie zawleczony do radiowozu, będzie otoczony przez godziny szpalerem policjantów, a policja w trybie pilnym wyśle oskarżenie do prokuratury. Może zostać zdyscyplinowany. Może na przykład zostać usunięty z pracy, jeśli pracuje w instytucji publicznej. Może stanąć przed sądem po prostu za to, co napisał w mediach społecznościowych - kontynuuje. Być może władzy na rękę jest demokracja pozorancka, demokracja, która ogranicza się do wrzucenia głosu do urny raz na cztery bądź pięć lat, podczas których bierny, zadowolony obywatel jest manipulowany za pomocą telewizji i mediów społecznościowych na to, aby oddać ten głos, który władzy jest potrzebny, gdy przyjdzie na to czas.
Na zakończenie Jakub Żulczyk podkreślił, że nie czuje się ofiarą, określając sytuację, w jakiej się znalazł raczej kłopotliwą. Przypomniał też, jak powinno działać demokratyczne państwo:
Muszę tutaj podkreślić, że w żadnym wypadku nie czuję się dysydentem, ofiarą systemu, osobą prześladowaną - byłoby to bardzo obraźliwe w stosunku do ludzi rzeczywiście prześladowanych przez władze swoich krajów, chociażby za naszą wschodnią granicą. Moją sprawę traktuję bardziej jako kłopot, trochę śmieszny, trochę straszny, ale na pewno istotny. Wierzę, że ta sprawa jest pewnym papierkiem lakmusowym, jednym z wielu drobnych testów, podczas którego sprawdzamy nasze możliwości obywatelskiego oporu - czytamy. Stojąc przed sądem za słowa, które napisałem na Facebooku, czuję się jak poddany, jak petent, jak członek ciemnego ludu, który władzę ma jedynie wielbić, bo do tego władza jest, aby być wielbioną. Nie, w demokratycznym społeczeństwie, którym zaczęliśmy się stawać jakiś czas temu, i którym wciąż się stajemy, to władza jest dla nas. Ma nas reprezentować i nam pomagać. A my mamy prawo - a nawet powinniśmy - reagować, gdy ta władza działa przeciwko naszym (i również swoim) interesom. Nawet kosztem bon-tonu, savoir vivru, ładnej polszczyzny i dobrego wychowania - kwituje.
W punkt? Myślicie, że sędziego przekona mowa pisarza?