W piątek Jarosław Kret stał się kolejnym polskim akcentem na łamach brytyjskiego portalu Daily Mail. Wszystko za sprawą jego "popisu" w brytyjskiej telewizji śniadaniowej, gdy wparował przed kamerę podczas wejścia na żywo tamtejszej dziennikarki, Laury Tobin. Kret nie tylko jej przerwał, ale też wygłosił monolog o austriackim cieście i zaśpiewał na antenie. W efekcie pogodynka musiała go wypchnąć z kadru...
Media zareagowały na występ Jarosława Kreta w brytyjskiej telewizji bardzo skrajnie. O ile niektórzy usiłowali go bronić i starali się docenić humorystyczny akcent sytuacji, tak nie obyło się bez krytyki, że wchodzenie komuś w słowo podczas wejścia na żywo nie przystoi komuś, kto teoretycznie powinien znać realia pracy przed kamerą.
Na Twitterze pojawiły się nawet sugestie, że nasz pogodynek bardzo dobrze się bawił w Innsbrucku, bo wyglądał na "zmęczonego". Na obronę Jarka należy natomiast zauważyć, że dziennikarze Daily Mail uznali go omyłkowo za austriackiego prezentera, więc to nie nam teoretycznie narobił wstydu.
Zobacz też: Jarosław Kret WYTOCZYŁ PROCES Beacie Tadli? Spierają się podobno o mieszkanie za prawie MILION ZŁOTYCH...
W końcu do sprawy postanowił odnieść się sam Kret, który podobno ma świadomość tego, że stał się "bohaterem" brytyjskich tabloidów. Pogodynek udostępnił na swoim instagramowym profilu wideo-oświadczenie, w którym ujawnia, że żadnej wpadki nie było. Zaczął jednak od początku.
Chciałbym zamieścić tutaj krótkie sprostowanie. Od wczoraj dowiaduję się, że jestem celem ataków brytyjskich tabloidów. (...) Wczoraj rano wziąłem udział w programie "Good Morning Britain", (...) który jest prowadzony przez Laurę Tobin. Przedstawiała nas wszystkich, ja też się przedstawiłem i postanowiłem zaśpiewać piosenkę "Here Comes the Sun" The Beatles. I po odśpiewaniu tej piosenki wszystkim się tak spodobało, że postanowiliśmy zrobić jeszcze drugie wejście. Wymyśliliśmy, że wręczę Laurze taki tort austriacki - tłumaczył.
Następnie Jarek zapewnił, że cała sytuacja była wyreżyserowana przez produkcję, a jemu pomysł przeszkadzania dziennikarce w pracy spodobał się na tyle, że po prostu na niego przystał. Twierdzi też, że celem jego "popisu" było pokazanie miłej atmosfery na "zlocie pogodynków", a sugestie internautów są kłamstwem.
Dostałem mikrofon do ręki i mówią: "Jarek, wchodzisz". No i wszedłem. Zaśpiewałem piosenkę, wręczyłem jej tort, no i się zaczęło. Brytyjskie tabloidy zaczęły pisać, że prezenter z Polski zakłócił występ swojej koleżanki, a na dodatek był pijany. Otóż wszyscy wiecie, że ja nie piję od urodzenia - mówił.
Całość Kret podsumował stwierdzeniem, że była to zwykła ustawka i jego zdaniem zrobili "fajną rzecz".
To wszystko było wymyślone od samego początku przez reżyserów, dobrze wyreżyserowane, tam nie było żadnego przypadku. To jest profesjonalna telewizja i zrobiliśmy fajną rzecz i dobrze się bawiliśmy - podsumował.
Faktycznie fajnie wyszło?