Dwa tygodnie temu, 17 października, w Krakowie doszło do wypadku z udziałem czarnego lexusa i motocykla. Szybko okazało się, że za kierownicą samochodu siedział "znany aktor Jerzy S.", którego zidentyfikowano jako Jerzego Stuhra. Miał 0,7 promila w wydychanym powietrzu.
Stuhr przerwał milczenie po ponad dobie, korzystając z facebookowego profilu syna, za pośrednictwem którego przeprosił za podjęcie "najgorszej decyzji w życiu": Jerzy Stuhr PO RAZ PIERWSZY zabiera głos po wypadku w Krakowie: "ŻAŁUJĘ I PRZEPRASZAM"
Sprawa jakoś szybko ucichła, chociaż wątpliwości budziła kwestia domniemanej ucieczki Stuhra z miejsca wypadku. Informowano o niej od samego początku, ale w oświadczeniu aktor zapewnił, że nic takiego nie miało miejsca.
Cóż, "Fakt" dotarł do zeznań ofiary, Sławomira G., którego słowa poddają w wątpliwość wersję wydarzeń Stuhra. Zacznijmy od tego, że G. ("z wyższym wykształceniem, nigdy nie był karany" - jak podaje tabloid) bardzo dobrze radzi sobie na motocyklu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Firma KTM produkująca motocykle zatrudnia mnie do pokazów motocyklowych i wykonywania nimi różnych manewrów. Oglądając później to zdarzenie na kamerze, uważam, że to był cud - zeznał Sławomir G., który 17 października jechał do firmy cateringowej odebrać zamówienia, bo tak sobie dorabia. Na kasku miał wideorejestrator. Co ważne, nie przewrócił się z motocyklem na jezdnię, ale uderzenie i tak było odczuwalne.
Kończąc manewr skrętu, zauważyłem po swojej stronie czarny obiekt - pojazd [którym jechał Stuhr]. To były ułamki sekund, kiedy poczułem uderzenie na moim ciele. Usłyszałem ogromny huk. Poczułem się jakby w stanie nieważkości - mówił G. cytowany przez "Fakt".
Dalej tabloid pisze wyraźnie: "Po uderzeniu motocyklisty Stuhr się nie zatrzymał, a Sławomir G. ruszył za nim w pogoń. Zeznał, że musiał motocyklem przekroczyć ponad 50 km/h, by na ulicy Mickiewicza w Krakowie dogonić Lexusa, którym jechał aktor". Zdaniem dziennika to był pierwszy raz, gdy Stuhr uciekał z miejsca wypadku, chociaż, jak wynikałoby z zeznań ofiary, mógł to zrobić nieświadomie, nie widząc, że potrącił mężczyznę.
Kierowca motocykla zdołał prowadzić go jedną ręką (!), prawą, bo w lewej "coś strzeliło". Dogonił lexusa przed skrzyżowaniem ulic Mickiewicza z Czarnowiejską: Po zejściu z motocykla użyłem wobec kierującego niecenzuralnego słowa "co ty jesteś pierd***, potrąciłeś mnie i uciekasz?". Jak do niego podszedłem, to on miał otwartą szybę i na moje stwierdzenie powiedział coś w stylu "niemożliwe" - cytuje "Fakt".
Kierowca lexusa - wtedy jeszcze nierozpoznany przez kierowcę motocykla - chciał zobaczyć jego obrażenia, ale Sławomir G. powiedział, że wzywa policję. Wtedy, wg jego zeznań, Stuhr miał odjechać: Kiedy powiedziałem, że pokaże mu je policja i po nią dzwonię, on zaczął kontynuować ucieczkę - czytamy.
Tu miał miejsce drugi pościg, który skończył się przy skrzyżowaniu na wysokości Karmelickiej i Królewskiej. Stuhr jechał buspasem, który przechodził w pas do skrętu w prawo. Sławomir G. zablokował auto aktora: [lexus] Próbował we mnie wjechać, zepchnąć mnie. Ja dodałem troszeczkę gazu i znów zahamowałem. On wtedy jechał buspasem, to było przed skrzyżowaniem z Karmelicką, kiedy buspas stawał się też pasem do skrętu w prawo dla innych aut. Zablokowałem mu zatem możliwość dalszej jazdy pasem do skrętu w prawo - zeznał motocyklista. Sytuacja pozwoliła mi na ponowne zejście z motocykla i dzięki temu mogłem go powstrzymać przed ucieczką, używając na początku słów: "bandyto, przestań uciekać".
Wtedy Sławomir G. wezwał policję i rozpoznał, że kierowcą jest Jerzy Stuhr. Niestety, jak wynika z jego zeznań, zachowanie aktora było karygodne: Próbował cały czas dojeżdżać mi do nóg i [próbował] ucieczki. Próbował wykorzystać każdą sekundę do ucieczki. Schował coś, co miał zainstalowane w okolicach lusterka wstecznego, domyślam się, że to był wideorejestrator - ocenił G. i dodał, że 75-latek uspokoił się dopiero, gdy przyjechała policja. Poddał się badaniu alkomatem.
Sławomir G. w zeznaniach przytacza jeszcze relację swojego znajomego imieniem Dariusz, który przyjechał na miejsce wypadku zabrać motocykl. Kierowca jednośladu zdecydował się bowiem jechać karetką do szpitala na prześwietlenie lewej ręki. Dostał tam temblak i leki, więc sytuacja skończyła się łagodnie. Według słów Dariusza, Jerzy Stuhr miał przyznać się do wypicia... "jednej może dwóch butelek wina".
Z opowiadania Dariusza wiem też, że pan Stuhr miał utrudniać badanie alkomatem. Policjantka musiała powtarzać testy i kilka razy instruować go jak ma dmuchać. Dariusz mówił mi też przez telefon, że pan Stuhr wydmuchał 0,7 promila i przyznał się wobec policjantów do spożycia jednej może dwóch butelek wina - czytamy.
Jerzy Stuhr nie odpowiedział na pytania "Faktu" w sprawie zeznań Sławomira G. Mężczyzna dodaje, że aktor nie kontaktował się z nim już po wypadku.