Swego czasu Joanna i Jacek Kurscy uchodzili za naczelną power couple TVP. Poza zawodowymi osiągnięciami w szeregach nadawcy publicznego, sporo dyskutowało się także na temat ich życia prywatnego. W lipcu 2020 roku zakochani wzięli ślub kościelny, co wywołało sporo kontrowersji. Przypomnijmy, że zarówno Joanna Kurska, jak i Jacek Kurski składali wcześniej przysięgi małżeńskie przed ołtarzem, a owocem ich wieloletnich małżeństw jest gromadka dzieci. Były prezes Telewizji polskiej doczekał się z poprzedniego związku trójki latorośli, a jego ukochana dwójki. Pomyślne przejście procedury rozwodu kościelnego umożliwiło im ponowne stanięcie na ślubnym kobiercu. Wywołało też wielkie poruszenie w mediach, gdzie internauci zarzucali im, że osoby niezwiązane z ówczesną władzą nie miały tak łatwo, jeśli chodzi o procedurę unieważnienia małżeństwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Joanna Kurska szczerze o rozwodzie kościelnym
Świętując czwartą rocznicę ślubu, Joanna Kurska udzieliła wywiadu "Faktowi". Choć przyznała, że ma dość pytań o rozwód kościelny, jeszcze raz powróciła do tematu, przez który na nią i na jej męża spadło sporo krytyki.
W Polsce stwierdza się nieważność ok. 3 tys. ślubów rocznie, byliśmy jedną z tych par. Proces był długi, trwał prawie 4 lata, nie było żadnych preferencji, tylko fakty i świadkowie. Jest to bardzo przykra procedura, ale przeszliśmy ją, bo pragnęliśmy tego, żeby nasza miłość była w zgodzie z naszą wiarą - tłumaczyła tabloidowi.
Następnie dziennikarka powróciła pamięcią do wypowiedzi księdza Isakowicza-Zalewskiego, który w 2020 roku powiedział, że "nigdy nie spotkał się z przypadkiem unieważnienia małżeństwa po tylu latach pożycia, gdzie narodziło się troje dzieci".
Nigdy nie chciało mi się tego komentować, bo przykro mi to mówić o księdzu, zwłaszcza już nieżyjącym, ale jego komentarz brzmi tak, jakby nie miał pojęcia, o czym mówi. Według prawa kanonicznego stwierdzenie nieważności związku odnosi się do przyczyn przed jego zawarciem, czyli nie ma żadnego związku z jego następstwami, w tym np. dziećmi i ich liczbą. Kto tego nie rozumie, reprezentuje poziom ignorancji wpisów hejterskich trolli na portalach - podkreśliła.
Ksiądz Isakowicz-Zalewski nie był prawnikiem, tym bardziej prawnikiem kanonicznym. Warto zaznaczyć, że nie ma czegoś takiego jak rozwód kościelny czy unieważnienie. Jest stwierdzenie nieważności związku. A to fundamentalna różnica. Ksiądz się tak wypowiedział, bo wydawało mu się, że ma prawo komentować czyjeś życie bez żadnej wiedzy na jego temat albo czyjeś decyzje. Otóż nikt nie ma takiego prawa i jest to nie fair - skwitowała Joanna Kurska, rozmawiając z redakcją "Faktu".