Joanna Przetakiewicz ostatnio na własnej skórze doświadczyła, jak wpakować się w poważny kryzys wizerunkowy. Wszystko zaczęło się od wpisu jednego z blogerów, który zwrócił uwagę, że wśród promowanych przez należącą do Przetakiewicz La Manię na 100-procentowo polskie produktów znalazły się czapki szyte w... Bangladeszu.
Oliwy do ognia dodały kolejne publikacje, skupiające się na dodatkach do wnętrz sprzedawanych w internetowym sklepie La Mania Home. I w jego asortymencie znalazły się produkty, które wzbudziły podejrzenia internautów.
Sytuacji nie pomógł fakt, że tłumaczenia współpracowników Joanny Przetakiewicz były dość mętne, a na stronie jej sklepu pod osłoną nocy zmieniono opis działalności, by lepiej wpasował się w oficjalne stanowisko firmy.
Przypomnijmy: La Mania Home "pod osłoną nocy" zmieniła się w concept store: "Do wczoraj TWORZYLI produkty, a od wczoraj SZUKAJĄ produktów"
Po kilku dniach milczenia, Przetakiewicz postanowiła samemu odnieść się do sprawy. Przedsiębiorcza gwiazda udzieliła obszernego wywiadu magazynowi Business Insider Polska, w którym w dość buńczucznym tonie tłumaczy, jak doszło do "pomyłki".
Prawdą jest jednak, że taka informacja mogła być niezrozumiała dla klientów - 100 proc. produkcji w Polsce, a ktoś kupuje czapkę z Bangladeszu. Zabrakło więc stwierdzenia, że chodzi o 100 proc. ubrań, czyli 95 proc. całej oferty naszej firmy - wyjaśnia "aferę czapkową" w rozmowie z dziennikarzem magazynu Joanna. Tylko czy to ma zburzyć całą wiarygodność i historię firmy, budowaną od 10 lat? (...) Wiele marek luksusowych szyje i ma własne fabryki w krajach azjatyckich. Potem te produkty transportowane są do Włoch czy do Francji, gdzie na danym terytorium odbywa się np. 20-25 proc. wykończenia produktu.
Przetakiewicz uważa też, że za atakiem na jej markę stoją internetowi hejterzy i tajemniczy ludzie, którym zależało na tym, by jej zaszkodzić, a nie osoby, mające "jakiekolwiek pojęcie" o rynku dóbr luksusowych:
Uważam, że doszło do ataku na naszą firmę. Nie ma to nic wspólnego z troską o klienta czy polskich producentów. Rozprzestrzeniane informacje o nas były nierzetelne. Przed tym atakiem nie próbowano uzyskać od nas informacji źródłowej. Obrzucono nas błotem. Nie zgadzam się z takim sposobem działania, w którym dużo jest zwykłego hejtu internetowego. Warto też zadać sobie pytanie komu zależało na tym, by szczuć na naszą markę i obrzydzać ją klientom.
Mogliśmy napisać, że 100 proc. produkcji ubrań pochodzi z Polski, co stanowi 95 proc. naszej całej sprzedaży. To się zgadza. Teraz jest na nas atak. Fakty są jednak takie, że do głowy nikomu nie przyszło, że ktoś może poczuć się wprowadzony w błąd. Przyzna pan, że sprawa jest mocno dęta - grzmi Przetakiewicz.
Joanna zarzuciła też blogerom, którzy jako pierwsi pisali o sprawie, "rażącą nierzetelność" i powielanie nieprawdziwych informacji na temat jej firmy:
Mnie najbardziej zabolała opinia, że okradamy klientów, proponując ten sam towar, który oferuje huta Julia, za podwójną cenę w stosunku do tej na ich stronie. Chwilę później usłyszałam, że już mamy trzy razy wyższą cenę. Zaczęły się mnożyć i powielać kolejne kłamstwa połączone często z wulgarnym hejtem internetowym. To był dla mnie, szczerze mówiąc, szok. Gdyby to zrobił ktoś bez doświadczenia, rozeznania, wiedzy podstawowej, to mogłabym to zrozumieć. (...) Jest to dla mnie delikatnie mówiąc niezrozumiałe. Choć bardziej trafne byłoby określenie "rażąco nierzetelne".
Przetakiewicz twierdzi również, że sugerowanie, by przy każdym projekcie dostępnym na jej stronie podawano nazwisko jego autora, jest sprzeczna z zasadami panującymi na rynku designu:
To kolejna manipulacja i wmawianie ludziom czegoś, czego nie ma. Nikt nie podaje, że portfel, apaszkę czy buty zaprojektował dany pracownik z imienia i nazwiska. W światowych markach procesem projektowania zajmuje się ogromny zespół.
Ostatecznie była partnerka Jana Kulczyka zapewniła jednak, że na stronach jej marek pojawią się jasne i konkretne opisy:
Będziemy dbać o to, by każdy opis produktu był klarowny, pomimo tego, że inne platformy wcale tak nie robią i nie muszą tego robić - obiecuje łaskawie Joanna.
Przetakiewicz utrzymuje też, że cała afera to element szerszej akcji mającej na celu skompromitowanie jej firmy. Na szczęście może liczyć na wsparcie klientek i kontrahentów, których nie zamierza jednak przepraszać:
Nigdy nie przyszło nam do głowy, że ktoś może poczuć się potraktowany nie fair. Jeśli popełniliśmy błędy to np. dlatego, że klientka dostała informację o produkcji w pełni w Polsce razem z czapką z Bangladeszu. No faktycznie, słabo. Po prostu nieprecyzyjnie. Błąd komunikacyjny, a nie zły zamiar.
Przekonują Was jej tłumaczenia?