Joanna Racewicz jest bez wątpienia jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci medialnych w Polsce. Dziennikarka przez wiele lat była związana z Telewizją Polską, a dziś realizuje się jako autorka książek oraz trenerka wystąpień publicznych. Na co dzień 50-latka aktywnie udziela się w mediach społecznościowych. W sieci ochoczo rozprawia na rozmaite tematy, nie ograniczając się jedynie do polityki. Jej wpisy często wywołują zacięte dyskusje wśród czytelników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Joanna Racewicz wraca pamięcią do katastrofy smoleńskiej. Tak skomentowała raport o podkomisji
Joanna Racewicz dość często wspomina za pośrednictwem mediów społecznościowych o mężu, który 10 kwietnia 2010 roku zginął w katastrofie smoleńskiej. Z Pawłem Janeczkiem dziennikarka była w związku małżeńskim od 2004 roku aż do jego śmierci. Owocem ich miłości jest syn Igor, który przyszedł na świat dwa lata przed tragedią, w 2008 roku.
W najnowszym instagramowym poście Racewicz znów powróciła pamięcią do katastrofy, która ponad 14 lat wstrząsnęła całą Polską. Tym razem dziennikarka poruszyła temat tragedii w związku z ujawnieniem przez MON raportu o podkomisji smoleńskiej. Według dokumentu państwo straciło na jej pracach ponad 81 milionów złotych, a sam przewodniczący podkomisji miał zniszczyć bądź zgubić istotne dowody pochodzące z rozbitego Tu-154M. Joanna Racewicz gorzko podsumowała ostatnie kilkanaście lat i najnowsze doniesienia w obszernym wpisie.
Porażający raport o podkomisji. Podzielenie kraju kosztowało 81,5 miliona. Sami zapłaciliśmy z naszych podatków. Haracz za polityczne paliwo. Manipulacje. Za lepienie mitu, w który uwierzyły miliony. Za koszmarny dance macabre na grobach. Za podłą kradzież spokoju, ciszy i żałoby. Za szarpaniny i zdjęcia robione na cmentarzu. Za wyjaśnianie dzieciom, co znaczy ekshumacja. Za "doświadczenia" na puszkach i parówkach. Za ośmieszenie katastrofy i samego śledztwa z namaszczonymi twarzami jedynych prawych. Za ukrywanie w biurkach tego, co prawdziwe. Za pochodnie, marsze. Za "wdowę gorszego sortu" - wyliczała 50-latka.
Niemal 15 lat. Może się wydawać, że to długo. Dość czasu na dystans, spokój. Już bez emocji. Nic z tego. Kolejny raz operacja na żywo. Bez znieczulenia. Na otwartym sercu. Dziś też. Był czas, że wierzyłam, że chodzi o prawdę. Precyzyjniej - chciałam wierzyć. Naiwne? Tak. Katastrofa 10.04.10 na ugorze Smoleńskiem nie mieściła się w żadnej wyobraźni. Mojej też. Widziałam to błoto na własne oczy. Lądowanie było szaleństwem. Wrak faktem. Byłam w Moskwie, do zalutowania trumny. Lektura akt ze śledztwa wprawiała w dygot. Litania błędów, opis niemocy, pełna klęska.
Wracały słowa z ostatnich rozmów z Pawłem. "Joasiu, lepiej nie pytaj. I tak nie mogę gadać. Lecę, bo muszę. Wrócę jutro. Może damy radę". Ciąg dalszy znacie. Kraj się zatrzymał. Na krótko. Bo zaraz zaczęło się piekło. Byłam w środku i próbowałam przetrwać. Ochronić synka. Prowadzić Panoramę w TVP, gdy kolejne komisje ogłaszały swoje raporty i nagrania z pokładu. Do ostatniego: "o, ku…!". Z palcami wbitymi w skórę. Tak. Bolało - skwitowała Joanna Racewicz.