Katastrofa smoleńska z 10 kwietnia 2010 roku była ogromną tragedią nie tylko dla Polaków, lecz przede wszystkim dla osób, których bliscy lecieli tego dnia na pokładzie Tu-154. To tego dnia Joanna Racewicz straciła męża, Pawła Janeczka, który był porucznikiem Biura Ochrony Rządu przy prezydencie. Dziennikarka nie ukrywała, że ta chwila zmieniła jej życie na zawsze i wciąż bardzo za nim tęskni.
Joanna Racewicz wspomina dzień katastrofy smoleńskiej. "Byłam w pracy"
Niedługo od tej niewyobrażalnej tragedii minie 14 lat. W wywiadzie dla dziennikarki serwisu Świat Gwiazd Racewicz ponownie poruszyła temat straty męża, która wciąż budzi w niej ogromne emocje. Na wypowiedź prowadzącej rozmowę o tym, gdzie była i co robiła tego dnia, Joanna postanowiła przedstawić wersję wydarzeń z własnej perspektywy. 10 kwietnia 2010 roku zaczęła dość zwyczajnie, bo od wypełnienia zobowiązań zawodowych.
Ja byłam w pracy. Dokładnie pamiętam to miejsce, to jest zbieg Niepodległości i Odyńca. Tam była taka restauracja, gdzie byłam umówiona w ramach "Dzień Dobry TVN" z Anią Dąbrowską. Miałyśmy kilka takich wejść podczas całego bloku, miałyśmy rozmawiać o jej nowej płycie, o przygotowaniach do bycia mamą. W domu z nianią został niespełna 2-letni wtedy synek - relacjonuje. Odbyło się pierwsze wejście, program zaczął się o 8:30, zrobiłyśmy pierwszą rozmowę i w przerwie reklamowej ktoś otworzył komputer i pamiętam takie zdanie: "Boże, słuchajcie, możemy nie mieć prezydenta".
Zobacz także: Joanna Racewicz dzieli się wspomnieniami w 19. rocznicę ślubu ze śp. Pawłem Janeczkiem: "Zawsze będę wdzięczna" (FOTO)
Sytuacja z każdą minutą stawała się coraz bardziej dramatyczna. Na szczęście dziennikarka mogła liczyć na wsparcie producenta programu, który odwiózł ją do domu. Choć była oczywiście świadoma, że mąż był na pokładzie, to na ostateczne potwierdzenie jej obaw nie musiała długo czekać.
Zaczęłam dzwonić do Pawła, jego telefon był wyłączony. Nie odbierał. I sygnał jak przy trybie samolotowym. Dzwoniłam do jego kolegi, który odebrał, jakaś taka dziwna wymiana zdań, "poczekaj, sprawdzam". Ja zrozumiałam, że on jest na tym pokładzie - wspomina. A potem pamiętam tylko tyle, że już nie było następnego wejścia, że Remik, który był wtedy producentem tego wydania, odwiózł mnie do domu. Chociaż ja się upierałam, że pojadę sama, ale "nie, nie, nie, nie pojedziesz sama, ja cię odwiozę". No i potem zaroiło się w domu od ludzi, a ja mogłam tylko przytulać Igora i o niczym innym nie myślałam. Pamiętam ten brzęczący telewizor, Jarek Kuźniar i Beata Tadla, i to Beata powiedziała: "Paweł Janeczek", wymieniających tych, którzy byli na pokładzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jednocześnie Racewicz przypomniała, że obecność męża na pokładzie była efektem zamiany, bo Janeczek chciał być na urodzinach syna.
No przecież wiedziałam, że tam był. Chociaż to nie była jego kolej. Miał dwa tygodnie później lecieć do Nowego Jorku z prezydentem, ale wybrał ten lot i zamienił się z kolegą, bo chciał być na urodzinach synka. 23 kwietnia Igor miał urodziny. Zresztą była taka rozmowa między nami: "Co wybrać Joasiu?", "A chcesz być kochanie na urodzinach syna?", "No pewnie", "To bierz Smoleńsk". Kilka dni później ten kolega, z którym się zamienił, niósł na ramieniu jego trumnę, płacząc jak bóbr.
Po tych słowach Racewicz musiała na chwilę przerwać wywiad.
Joanna Racewicz o samodzielnym rodzicielstwie. "To jest wyzwanie"
Dziś Joanna nie ukrywa, że czas wcale nie leczy ran, lecz jedynie oswaja nas z bólem.
Czas nie leczy ran, wcale. Gdybym miała jakoś nazwać funkcję czasu w tym przypadku, w każdym innym zresztą, to on oswaja z tym, z czym masz się zmierzyć. Niczego nie leczy. Może uczy nowych kroków, nowego oddechu, trochę bardziej płytkiego.
Padło również pytanie o samodzielne rodzicielstwo. Racewicz nie ukrywa, że było to dla niej spore wyzwanie, ale udało im się oswoić z rzeczywistością po śmierci Pawła.
Dziękuję, że mówisz "samodzielnego", a nie "samotnego" - podkreśliła. Na początku trzeba dzielić świat i czas na małe kawałki. Pamiętam taki moment, że wyobrażenie sobie, co będzie za miesiąc, było jak lot na Księżyc. Oswoiliśmy tę rzeczywistość, myślę, że tak już możemy powiedzieć. Chociaż teraz, w momencie kiedy mój syn jest w trudnym momencie dorastania i takiej adolescencji, to jest wyzwanie. (...) Ja nie muszę być tatą, ja nie będę tatą, nigdy. Żadna z nas, które samodzielnie wychowują dziecko, nigdy nie będzie tym drugim rodzicem. Jeśli z jakiegoś powodu go nie ma, to możemy być tylko mamą. Jedyne, co możemy dać dziecku, to bezgraniczną miłość.