Dla Joanny Racewicz tragedia smoleńska ma bardzo osobiste znaczenie. W katastrofie samolotu Tu-154 w 2010 roku dziennikarka straciła męża Pawła Janeczka, który był porucznikiem Biura Ochrony Rządu.
Od tamtej pory przy każdej rocznicy dziennikarka wspomina męża za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nie inaczej było i tym razem. 11 lat po katastrofie Joasia zdecydowała się jednak zwrócić uwagę na to, jak na przestrzeni ponad dekady partia rządząca upolityczniła tragedię, do której doszło w Smoleńsku. W obszernym wpisie opublikowanym na instagramowym profilu 47-latka poddała w wątpliwość szczerość intencji państwowych obchodów i wystosowała do rządzących apel.
Zostawcie Tupolewa. Nie zadręczajcie pomników. Przynajmniej tego. Oszczędźcie Janosika. Nie zasypujcie go kwiatami. Proszę. Nigdy nie lubił akademii ku czci, wszelkich wzmożeń ani narodowego zadęcia. Kwiaty tylko w ogrodzie, albo białym wazonie na stole. Jaka szkoda tylko, że nie będę wysłuchana - ubolewa na wstępie Racewicz, opisując, jak z jej perspektywy wygląda upamiętnianie osób zmarłych w katastrofie smoleńskiej:
W poważnych garniturach i namaszczonych twarzach staną tu kolejne delegacje, żeby obrzucić groby tonami wiązanek. Aż kamieniom zabraknie powietrza. Staną w maskach panie i panowie i tylko oczy będą do upilnowania... Przyjdą - w imię potrzeby czy powinności? Dla hołdu czy polityki? Tak, jestem wdzięczna za pamięć, ale ona nie musi walić w bęben ani więdnąć na grobach. Nie musi krzyczeć o zamachu ani wzniecać pochodni. Wystarczy znak. Symbol. Gest. Ciepła myśl, światło do nieba - pisze wdowa po Janeczku, wskazując, co według niej jest ważniejsze niż huczne obchody:
Tyle razy powtarzałam tym, co płaczą po Janosiku, że - jeśli chcą ukłonić się Przyjacielowi - niech zabiorą na spacer Jego Syna. Na mecz, trening, lody. Zrozumiał jeden. Dzięki, Darek. Nie, nie mam pretensji. Każdy ma swoje życie, ale prawdziwą i doskonałą pamiątką po zmarłych są ich dzieci, a nie granity na Powązkach. Dźwigać trumnę Przyjaciela na ramieniu - wielka rzecz. Ale większa - zadbać o żywych. Są pomniki trwalsze niż ze spiżu. Na wyciągnięcie ręki. Cudne i uśmiechnięte. Żyję dzięki jednemu z nich. Dziękuję, Synku. Oboje idziemy w stronę światła - pisze mama prawie 13-letniego Igora, na zakończenie nawiązując do trudnej pandemicznej sytuacji:
Teraz codziennie umiera kilka Tupolewów. Dzień w dzień. W samotności, udręce, na covidowych oddziałach. Bez uścisku dłoni ukochanej osoby, bez ostatniego "do widzenia". Przytulam wszystkich, których serca pękają z żalu. Nie umiem Was pocieszyć - kwituje.