Niechlubną polską tradycją stało się już rozgrzebywanie tematu katastrofy smoleńskiej wraz z każdą końcówką marca. Zwyczaj ten uhonorował Jarosław Kaczyński. Tym razem w rozmowie na antenie Programu 1 Polskiego Radia prezes PiS oznajmił, co następuje:
W tej chwili wiemy już bardzo wiele o tym, co się stało na lotnisku smoleńskim i nie mamy żadnej wątpliwości, że to był zamach - powiedział po pytaniu o tragiczny lot samolotu Tu-154 w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 roku.
Kaczyński dodał, że Polska szykuje się, aby wykonać w związku z tym odpowiednie kroki na forum międzynarodowym. Zaznaczył, że "sytuacja do tego dojrzewa".
Nie jest już specjalnym zaskoczeniem, że w swej fanatycznej grze politycznej nikt nie liczy się już niestety z najbliższymi ofiar katastrofy. Na słowa Kaczyńskiego zareagowała dziennikarka Joanna Racewicz, która nie godzi się na taki stan rzeczy jako wdowa po kapitanie Pawle Janeczku, który był jednym z 96 pasażerów tragicznego lotu.
Racewicz zamieściła na Instagramie zdjęcie, na którym wraz z synem stoi obok trumny męża. Chwilę publikacji tej fotografii uznaje za pierwszy z niezliczonych przykładów, kiedy jej żałoba została w brutalny sposób wykorzystana.
To zdjęcie ma dwanaście lat. Bez dwudziestu dni. Nikt mnie nie pytał - czy może je zrobić. I czy wolno je opublikować. Najgorsza chwila w życiu odarta z intymności. Pierwsza i nie ostatnia. I znów się zaczyna. Upiorny, kwietniowy dance macabre. Jeszcze raz wychodzą z szaf upiory. Na powrót przetoczą się przez groby, trumny i domy tych, co zostali.
Dalej Racewicz bezpośrednio kontruje retorykę Kaczyńskiego, która do tej pory opierała się jedynie na półsłówkach i domniemaniach.
Naprawdę: "nie mamy wątpliwości, że to był zamach?" Ma Pan odwagę, Panie Prezesie, powiedzieć to w oczy mojemu Synowi? Wyryć adnotację na grobie Jego Taty? Taką - jak to nazwać - polityczną erratę? Dwanaście lat później paliwo z lotniczych baków jest dawno przeterminowane i zwietrzałe. Polityczne najwyraźniej wciąż nie.
Holandia i Australia dawno wycelowały prawnicze działa w Rosję.Trudno o wątpliwości, kto 17 lipca 2014 roku zestrzelił samolot MH17 Malaysia Airlines lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Skoro nie ma ich także w sprawie TU-154M lecącego z Warszawy do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku - na co czekać? Jaka "sytuacja procesowa" jest trudniejsza? Dlaczego tak długo "dojrzewa" do postawienia zarzutów kremlowskim siepaczom? I - jeśli ostateczny raport Komisji Macierewicza był gotowy już w sierpniu ubiegłego roku - po co czekać do rocznicy? Chodzi o kwietniowe wzmożenie narodowe, czy fiasko planu pokojowego dla Ukrainy ukutego w arcyważnym pociągu do Kijowa? Idzie o potrzebę wyjaśnienia przyczyn śmierci 96 osób, czy urażoną dumę stratega, której nie oświetlił wystarczająco rzęsisty blask reflektorów?
Przypomnijmy: Joanna Racewicz nie chce kwiatów na grobie męża: "Jeśli chcą mu się ukłonić, niech ZABIORĄ NA SPACER jego syna"
Racewicz rozpoznaje, że Kaczyński ma rzecz jasna pełne prawo chcieć dociekać prawdy. Swoimi działaniami nie powinien jednak, według niej, zaburzać spokoju innych równie dotkliwie cierpiących rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
Każdy ma prawo do swojego bólu. Nie rozstrzygam, czyj większy. Czy bardziej boli strata męża, ojca, syna, czy brata. Żony, mamy, córki, siostry, czy bratowej. Ale też każdy powinien mieć szansę, żeby znaleźć spokój. A w tej historii nie ma ani spokoju, ani ciszy, ani prywatności. Prawdy też nie. Walec puszczony w ruch dla chwilowego zysku znów przejedzie przez życie. Bez pytania, czy mu wolno. I jeszcze jedno - nie można całe życie powtarzać: "wiem, ale jeszcze nie powiem". Tak samo, jak nie można dla żartu wołać: "pali się". Bo - jak kiedyś naprawdę będzie płonąć - nikt nie przyjdzie z pomocą - czytamy na profilu Racewicz.