Tegoroczne obchody katastrofy smoleńskiej w związku z panującą pandemią stały pod znakiem zapytania. Podejrzewano, że tak jak w przypadku wszystkich zgromadzeń, rząd z tej okazji również zrezygnuje z publicznej ceremonii. Nieoczekiwanie okazało się, że postanowiono chwilowo "zapomnieć" o sukcesywnie wprowadzanych w ostatnich tygodniach restrykcyjnych obostrzeniach, co spotkało się z krytyką ze strony sporej części siedzących w domach obywateli. Swoje niezadowolenie wyrazili między innymi Karolina Korwin Piotrowska, Viola Kołakowska czy Michał Piróg.
W piątek, o publikację związaną z rocznicą, jednak nie odnośnie oburzenia obchodami, pokusiła się także Joanna Racewicz. Dziennikarka wspomniała swojego tragicznie zmarłego w katastrofie samolotu Tu-15 męża, Pawła Janeczka:
10 kwietnia 2010. Dekada. 10 lat temu skończył się świat. Mój stary świat - pisze pod opublikowanymi fotografiami prezenterka, a następnie przytacza ostatnie wspomnienia z ukochanym:
Rano cień sylwetki na korytarzu, trzask zamykanych ostrożnie drzwi. Spokojny oddech dziecka z małego łóżeczka ze szczebelkami. Okruchy chleba na blacie, niedopita kawa. Koszula z poprzedniego dnia rzucona w biegu. Resztki dawnego życia. Wtedy - irytujące. Potem - święte. "Wrócę po osiemnastej, Kochanie" - obiecywał, gdy w piątek wrócił z pracy przed północą. Gdy szykował garnitur na następny poranek. Ciemny granat. Mogłam go opisać ze szczegółami rosyjskiemu prokuratorowi w Moskwie dwa dni później. Zobaczyłam - porwany i ubłocony. Smoleńsk był zamianą na grafiku. Rosja za Stany.
"Joasia, polecę z Prezydentem do Katynia. To tylko jeden dzień. Zamienię się z M., będę mógł być na urodzinach Igora". Były 23 kwietnia. Tuż po pogrzebie Taty. Piękne, huczne, szczególne. Tylko dlatego, że przyjaciele powiedzieli: "Wszystko zorganizujemy. Tylko przyjedź" - czytamy we wzruszającym wpisie Racewicz.
Następnie 46-latka odnosi się do ostatniej dekady, w której przyszło jej żyć bez męża:
Morze dobra. I koszmar polsko-polskiej wojny. Stygmat wyryty na czole. Na czołach. Nas wszystkich. Wdowy smoleńskie, wdowcy. Osierocone dzieci. Opuszczeni rodzice i przyjaciele. Dziesięć lat rozdrapywania ran. Dziesięć zabranych lat. I dziesięć - pamiętania o okruchach... Ważnych, jak relikwie. Jeśli to prawda, że wszystko w życiu dzieje się "po coś" - to może właśnie po to, żeby zrozumieć, że w życiu najważniejsze są okruchy codzienności. Nie wojna, zbroja i akademia ku czci. Dziesięć lat później, w Wielki Piątek, zamknięci w twierdzach własnych domów, z bliskimi, których do końca nie znamy - popatrzmy im w oczy. Głęboko. A znajdzie się w nich wszystko, za co warto kochać - puentuje Joanna.