12 lipca, po dwóch latach walki z rakiem piersi, odeszła wieloletnia żona Johna Travolty. We wrześniu zeszłego roku para świętowała 28. rocznicę ślubu wraz z dziećmi: 20-letnią Ellą i 9-letnim Benjaminem.
Śmierć Kelly Preston była ogromnym zaskoczeniem nie tylko dla jej fanów, ale również znajomych aktorki. Jak się później okazało, rodzina Travolty ukrywała przed światem dwuletnią batalię gwiazdy z nowotworem. Gdy smutna wiadomość obiegła międzynarodowe media, na wierzch zaczęły wypływać nowe, niepokojące informacje na temat choroby gwiazdy, prywatnie zdeklarowanej scjentolożki. Szybko okazało się, leczenie 57-latki mogło nie przynieść pożądanych rezultatów, ponieważ scjentolodzy unikają ponoć korzystania z osiągnięć współczesnej medycyny, lecząc się w zamian... modlitwą i witaminami.
Wszystko wskazuje na to, że po wielu latach wyznawania wiary w międzygalaktycznego morsa Travolta w końcu postanowił zbuntować się przeciwko absurdalnym prawom wyznawanym przez scjentologów i po 45 latach opuścić ich Kościół. Kiedy Kelly zachorowała, gwiazdor miał zweryfikować własne poglądy dotyczące wiary i medycyny. Jednym z powodów ma być fakt, że według założyciela społeczności, L. Rona Hubbarda, ciężko chorujący wyznawcy nie powinni poddawać się chemioterapii oraz radioterapii.
Podobno Travolta sprzeciwił się kościołowi, który zabraniał leczenia nowotworów, przy okazji chwaląc zespół medyczny, który walczył o życie Preston. Oświadczenie aktora opublikowane po śmierci małżonki miało być jawnym aktem sprzeciwu przeciw scjentologom.
Moja rodzina i ja na zawsze będziemy wdzięczni jej lekarzom i pielęgniarkom z MD Anderson Cancer Center, wszystkim ośrodkom medycznym, które pomogły - napisał John.
Myślicie, że wreszcie się opamiętał?