Justyna Gradek zyskała rozpoznawalność za sprawą burzliwej relacji z Philippem Pleinem. Co prawda z niemieckim projektantem nie jest już od dobrych kilku lat, wciąż jako tako interesuje media. Głównie w związku z otwartością, z jaką mówi o korzystaniu z zabiegów medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej.
28-latka chętnie opowiada o tym, co sobie "poprawiła". Na długiej liście zabiegów, jakie zafundowała sobie łodzianka, są między innymi: operacja nosa, wolumetria brody, powiększenie ust, implanty piersi oraz uwydatnione za pomocą transplantacji tłuszczu pośladki. Z tego ostatniego "przedsięwzięcia" Gradek jest chyba wyjątkowo dumna.
Ostatnio Justyna postanowiła wrócić wspomnieniami do zabiegu i odpowiedzieć na kilka pytań od obserwatorów. Ujawniła między innymi, z jakich partii ciała pobrano jej wstrzyknięty w pupę tłuszcz.
Tłuszcz został pobrany z pleców, boczków i brzucha, i podany w pośladki - tłumaczy, zdradzając, ile kosztuje taka "przyjemność":
Ceny zaczynają się od 18 tysięcy. Zależne są od tego, z ilu miejsc pobierany jest tłuszcz i czy transfer będzie robiony w pośladki czy piersi - dowiadujemy się.
Okazuję, że celebrytka nie zdecydowała się na implanty, bowiem miała co do nich pewne obawy.
Przeraża mnie ten zabieg. Bałam się powikłań, rekonwalescencji. I ogólnie bałam się, że efekt po nie będzie fajny - pisze na Instastories i przekonuje, że mimo iż przez "dwa tygodnie nie mogła siadać" i spała wyłącznie na brzuchu, transplantacja tłuszczu była bezbolesna.
Gradek pokazała też nagranie wykonane na dzień po zabiegu.
Zachęciła Was? Skusilibyście się na coś takiego?
Przypominamy: Justyna Gradek reklamuje lekarza oskarżanego o nieudane operacje: "Partacz, który ZNISZCZYŁ NAM ŻYCIE"