Kamil Durczok nie żyje. O śmierci dziennikarza poinformował we wtorek rano serwis Press. Jak potwierdziła w rozmowie z nami jego była żona Marianna Dufek, wcześniej był reanimowany i odszedł w szpitalu po długiej chorobie. Miał 53 lata.
W tym momencie jeszcze nie jest jasne, jaka była bezpośrednia przyczyna śmierci Kamila Durczoka. Słowa jego eksmałżonki wskazują jednak na to, że już wcześniej borykał się z problemami zdrowotnymi, o których sam zresztą informował przy różnych okazjach. Temat swoich zmagań poruszył m.in. w połowie czerwca na Twitterze.
Moi kochani! Tak to czasem bywa, że kalendarz układają nam lekarze, a nie my sami. Mój organizm wystawił rachunek za wiele lat, a zwłaszcza za ostatni rok. Przede mną trudna bitwa. Muszę się teraz skupić na tym, żeby walczyć o swoje zdrowie, i to z całych sił. Znacie mnie trochę, więc wiecie, że nie odpuszczę, do końca - zapowiadał.
Wcześniej, jeszcze w drugiej połowie maja, Durczok informował, że trafił do szpitala i konieczna była transfuzja krwi. Nie informował jednak, co było przyczyną hospitalizacji.
W nocy pilnie przetaczano mi krew. Poruszające doznanie... Nie medycznie, bo to prosty zabieg, ale psychicznie - wspominał.
Ostatnie doniesienia na temat stanu zdrowia dziennikarza obiegły media na początku lipca. Podobnie jak w przypadku poprzednich informacji, Durczok poinformował o problemach za pośrednictwem Twittera. Zdradził natomiast, że czeka na wyniki hemoglobiny i groził mu kolejny pobyt w szpitalu.
Czekam na wyniki hemoglobiny. Zdecydują, czy znowu trafię do szpitala w stanie bezpośredniego zagrożenia życia (jak 4 tygodnie temu), czy może wyjdę z tego - pisał.
Zarówno we wcześniejszych wpisach, jak i tych ostatnich przed śmiercią, Durczok nie podzielił się ze światem szczegółami swojego stanu zdrowia. Mimo tego obserwujący życzyli mu rychłego powrotu do zdrowia, a dziennikarz doceniał ich wyrazy wsparcia.