Ponad dekadę po premierze ostatniego filmu kinowego z ich udziałem fani z całego świata z radością wyczekiwali powrotu ukochanych bohaterek z Seksu w wielkim mieście. Szumnie zapowiadana na grudzień ubiegłego roku kontynuacja przygód przebojowych mieszkanek Nowego Jorku miała być triumfalnym powrotem Michaela Patricka Kinga za stery kultowej produkcji. Niestety prędko okazało się, że urok oryginalnego serialu dawno już obumarł, a jedyne, co po nim zostało, to skrępowane polityczną poprawnością wspomnienie dawnej świetności.
Już po emisji pierwszych dwóch odcinków recenzenci oraz fani z całego świata spisali And Just Like That na straty. Niestety nikt nie spodziewał się wtedy jeszcze, że z każdym kolejnym tygodniem sytuacja będzie się jedynie pogarszać. Z wydaniem ostatecznego werdyktu przez długi czas wstrzymywała się Karolina Krowin Piotrowska, która nigdy nie kryła się ze swoją sympatią do pierwotnej serii z lat 90. Dopiero po emisji finałowego odcinka dziennikarka zdecydowała się rozliczyć z tym, co producenci nawyprawiali z postaciami, które złotymi głoskami zapisały się w historii współczesnej popkultury.
To jest, k…, dramat. Byłam w grupie, która broniła serialu, kiedy się znowu ukazał. Zawdzięczam mu wiele. Otwarcie, radość, brak wstydu w mówieniu o seksie i uprawianiu go, rozumiem, gdy ktoś modli się do Chanel albo Valentino, pije koktajle alkoholowe za wcześnie i wiem, że lunch/spotkanie z koleżankami to super okazja do rozmawiania o wszystkim, także o kwestii tego, jak i z kim minęła nam noc. Bo to jest życie. Po prostu - wspomina z rozrzewnieniem Korwin Piotrowska.
Na tym kończą się jednak miłe słowa. Dalej dziennikarka bez jakichkolwiek skrupułów wylicza błędy popełnione na każdym etapie powstawania nowego serialu. Za główne grzechy podaje zatrważającą wręcz poprawność oraz kompletny brak humoru.
Czekałam na finał nowej serii, włączyłam i z minuty na minutę żałowałam tego coraz bardziej. Bardzo. Rozumiem, że już teraz wszystko będzie na siłę inkluzywne, poprawne, grzeczne, cudowne, słodkie i nijakie, najwyżej wku*wiające. Serial, który był wolnością, radością, stał się parodią nowych pięknych czasów, kiedy wielu boi się odezwać, by nie być posądzonym o seksizm/rasizm/homofobię/przemoc/cokolwiek. Wiadomo, nikt nie chce być spalony na stosie, ale tutaj strach przed nim staje się odpychającą karykaturą. To nawet nie jest śmieszne. To jest nowa wersja realizmu socjalistycznego i mentalnej dyktatury, uciekaliśmy od tego, no to mamy w upudrowanej wersji prosto z NY, oto nowe, wspaniałe czasy, nowe wspaniałe bohaterki i seriale, w których wszyscy są tacy poprawni, tacy grzeczni, jak trup w trumnie, który nikomu już nie przeszkadza, nie zawadza i nikogo nie interesuje. Rz*gać się chce.
Przypomnijmy: Kim Cattrall REAGUJE na komentarze fanów po nowych odcinkach "Seksu w wielkim mieście"!
Jednocześnie dziennikarka dostrzega promyk nadziei na ewentualną kontynuację tego bałaganu. Szczególnie zainteresował ją wątek przyszłej działalności zawodowej głównej bohaterki oraz występująca jedynie w SMS-owej korespondencji ulubienica publiczności - Samantha.
Będąc osobą, która sama sporo się nauczyła i doedukowała przez ostatnie lata, oglądałam ten finał z narastającym poczuciem cringe i żenady, jedyne co go ratowało, to SMS Samanthy i wątek podcastu Carrie, bo będę miała swój, który rozpie*doli system. Dzisiaj włączę sobie stare odcinki. Tak poprawność polityczna zarżnęła legendę. Wstyd i paw. Zgodnie z poprawnością polityczną - tęczowy.
A jak Wy przecierpieliście ten sezon? Dało się to bardziej spartaczyć?