Jakby Ewa Chodakowska nie dość miała problemów z zawiedzionymi fankami, którym odechciało się promowania jej produktów za darmo, teraz jeszcze "trenerka wszystkich Polaków" musi zmierzyć się z ogromną falą krytyki, która zalewa jej media społecznościowe, od kiedy to internauci dowiedzieli się, że za wykonywane dla niej usługi Ewka najbardziej lubi płacić lajkami na Instagramie.
We wtorkowe popołudnie, po publikacji naszego artykułu opisującego tłumaczenie się Ewy z praktykowanych przez nią umów ze swoimi pracownikami, do dyskusji włączyła się Karolina Korwin-Piotrowska. Również ona nie miała jednak dla Chodakowskiej słów pocieszenia.
Śledzę tę aferę, bo sama próbuje policzyć, ile razy dostałam propozycje pracy za darmo. Wiele razy. W ciągu ostatnich 10 lat kilkadziesiąt razy. Tak, nazywano to "barterem", bo słowo to jest zdumiewająco pojemne w naszym kraju. Porównanie walki z wyzyskiem do hejtu i gwałtu? Czy na sali jest lekarz? To plaga. To wyzysk. To zwykłe chamstwo. To żerowanie na innych. Tak jak "darmowe praktyki", "będziesz mieć w CV", "zbudujesz zasięgi", "będzie w portfolio". To praktyka wielu mediów, celebrytów, ale i rak toczący polski rynek pracy - czytamy na oficjalnym profilu dziennikarki.
Piotrowska bez ogródek oceniła, że forma "współpracy", jaką oferuje Chodakowska, to najzwyczajniej praca bez perspektywy wypłaty.
Nazwijmy rzecz po imieniu: to jest praca za darmo. To jest wyzysk za lajki, serduszka, zasięgi i ostatki z pańskiego stołu. Paru stówek na fotografa żal? Serio? Pewnie jacyś ludzie się na to zgodzą, pewnie ktoś ma naturę niewolnika, poddańczego fana albo wierzy w cuda i owe "zasięgi".
Żeby podkreślić, jak żałosne jest składanie komukolwiek tak skonstruowanej oferty barterowej, dziennikarka przytoczyła znany sobie przykład właściciela ekskluzywnego butiku, dla którego rozprawianie się z chciwymi influencerkami to chleb powszedni.
Mam znajomego, który ma sklep, a w nim designerskie rzeczy, niezbyt tanie. Była u niego kiedyś pewna blogerka i zaproponowała barter, zachwalając swe zasięgi, sugerując, że ona sobie za darmoszkę, wszak to zaszczyt dla niego, coś weźmie, a jej zasięgi zdziałają resztę. Odpowiedział jej, że ma klientów, którzy miesięcznie, za swą pracę zarabiają tyle, że mogliby ją kupić z butami (też pewnie w barterze) i to oni mu robią zasięgi, wpływ na konto, za które on opłaca czynsz, pracowników i ZUS dla nich. Poszła obrażona - wspomina dziennikarka.
Na koniec Karolina zasugerowała, gdzie potencjalni pracodawcy mogą sobie wsadzić wszystkie propozycje pracy za "wpis w CV" czy "otagowanie na Insta".
Nie ma zgody, nie powinno być, na wyzysk. Każdy z nas może kiedyś usłyszeć "będziesz mieć wpis w CV". A wsadźcie to sobie w zad, tym nikt rachunków nie zapłaci, żyć za to się nie da, można jedynie podpompować czyjeś chore ego i gruby portfel. Przykre.
Zgadzacie się z Karoliną?