Karierę Kasi Tusk można rozpatrywać w kategorii fenomenu. Mimo wszelkich predyspozycji do bycia jedną z najpopularniejszych celebrytek w show biznesie, córka Donalda Tuska ogranicza się do prowadzenia swojego bloga Make Life Easier, nie korzystając ze swoich medialnych możliwości w takiej mierze, jak jej koleżanki z branży. Nie oznacza to jednak, że 33-latka nie zgarnia gigantycznych kwot za intratne kontrakty reklamowe.
O popularności swojego bloga Tuskówna mogła przekonać się kilka dni temu, gdy przeszukiwała ofertę jednej z dużych sieciówek, w celu kupienia do swojego gniazdka kilku świątecznych dodatków. Przeglądając strony sklepu w pewnym momencie natknęła się na dziwnie znajomy widok: okazało się, że sieciówka zamieściła na swojej stronie zdjęcie z bloga Katarzyny przedstawiające okno w jej pokoju.
Zszokowana gwiazdka głośno zastanawiała się, czy powinna wejść z marką na drogę sądową, do czego zresztą namawiały ją fanki. Jak się okazuje, finał tej historii ma szczęśliwe zakończenie, czym influencerka podzieliła się z internautami w obszernym poście opublikowanym na swoim profilu instagramowym. Kasia wyjawiła, że reprezentanci gigantna odzieżowego sami odezwali się do niej, żeby rozwiązać sprawę polubownie. Celebrytka postanowiła wykazać się altruizmem i zażądała od marki, aby w ramach zadośćuczynienia wspomogli potrzebujących w święta.
Domyślam się, że w dzisiejszej rzeczywistości każda z Was ma ważniejsze sprawy na głowie niż poduszki ze świątecznym haftem, ale choćby ze względu na liczbę Waszych komentarzy i setki wiadomości, powinnam chyba przedstawić Wam dalszy ciąg tej historii - zaczęła. Następnego dnia po opublikowaniu ostatniego postu miałam sporo spraw na głowie, a że nie jestem typem pieniacza (chyba), to nie zerwałam się z łóżka skoro świt, aby pisać pozew. Nie byłam zresztą zachwycona perspektywą długiej sądowej batalii o jedno zdjęcie okna. Niestety parę razy miałam już okazję przekonać się, że uczestnictwo w rozprawach nie należy do przyjemności (pozdrawiam tabloidy).
Jak gdyby nigdy nic wyszłam więc z samego rana z domu, aby z córką pod pachą i Portosem ciągnącym niczym audi R8, zrobić zakupy. Telefon jak zwykle zadzwonił wtedy, gdy Portos obszczekiwał śmietnik, a ja próbowałam zapłacić za zakupy jednocześnie powstrzymując córkę przed ściągnięciem bananów z lady straganu. Przeszło mi przez myśl, żeby nawet nie odbierać, ale że mógł to być kurier z ważną paczką (który, jak wiadomo, zawsze przychodzi wtedy, gdy akurat wyjdziesz z domu na siedem minut), więc zaciskając zęby, sięgnęłam za telefon. Ale to nie był kurier, tylko Zara Home.
Nie planowałam wcześniej tej rozmowy, a właściwie w ogóle nie spodziewałam się, że taki gigant odezwie się do mnie jako pierwszy, ale wiedziałam, że czego bym nie usłyszała, nie powinnam całej tej sprawy zlekceważyć. Mam oczywiście tę komfortową sytuację, że zdjęcia nie są moim jedynym źródłem dochodu, ale skoro już wywołałam tę burzę, to chociażby ze względu na innych autorów powinnam spróbować postawić na swoim. Powiedziałam więc, że dziękuję za telefon i zastanowię się, jak można by naprawić tę sytuację.
Razem z prawnikami obiektywnie podeszliśmy do tematu. Ustaliliśmy jakiej kwoty mogłabym się domagać w razie procesu, przyjęliśmy optymistyczny wariant, że go wygrywam i z takim założeniem oddzwoniłam do Zary, proponując, aby sfinansowali pomoc tej wartości dla dwóch chorych dziewczynek. Nie byłam pewna reakcji moich rozmówców, bo wiem z własnego doświadczenia, że bez formalnego pozwu trudno skłonić jakąkolwiek firmę do zadośćuczynienia (i pewnie parę prawniczek obserwujących mój profil to potwierdzi).
Po kilku minutach wpatrywania się w telefon z mocno zaciśniętymi kciukami dostałam odpowiedź. Przedstawiciel Zary podziękował mi za takie podejście i dodał, że są gotowi "zaokrąglić" zaproponowaną kwotę. Zostałam poproszona o jej nie ujawnianie i przystałam na ten warunek. Mogę Was tylko zapewnić, że było to raczej jedno z droższych zdjęć okien. Wybaczcie mi tę dyskrecję, niektóre z Was może uznają, że byłam za miękka, bo z moich ust również padło słowo "dziękuję", ale dla mnie najważniejsze jest to, że finał tej całej "afery" ze świątecznym wystrojem jest taki, że ktoś będzie miał chociaż ciut fajniejsze Boże Narodzenie.
Postawa godna podziwu?