Sprawą Katarzyny Dacyszyn żyła cała Polska. Po latach zmagania się ze stalkerem kobieta wreszcie miała doczekać się sprawiedliwości w sądzie. Niestety przed salą rozpraw czekał na nią psychopata, który zaatakował ją przemyconym na teren sądu kwasem siarkowym. Rehabilitacja po brutalnym ataku była trudna i żmudna, jednak Dacyszyn nie poddała się i dziś pomaga ofiarom stalkingu. W najnowszej rozmowie z Martyną Wojciechowską kobieta w przerażających szczegółach opowiedziała o latach nękania, które doprowadziły do tragedii.
Z perspektywy czasu Dacyszyn sama przyznaje, że jej historia wydaje się na tyle nierealna, że sama miałaby pewnie problemy, aby w nią uwierzyć, gdyby nie to, że dużą część jej ciała wciąż pokrywają blizny.
22 sierpnia 2016 to był dzień, w którym otrzymałam drugie życie i uniknęłam śmierci. Pamiętam walkę, pamiętam potworny lęk, ból, zamieszanie, coś, co było tak nierealne, tak niewyobrażalne, a zdarzyło się naprawdę. Gdyby nie to, że mam blizny, to bym w to nie uwierzyła. Na oczach wielu świadków, w budynku, który teoretycznie miał być budynkiem bezpiecznym, chronionym, w którym jest ochrona, do którego weszłam po sprawiedliwość. A wyniesiono mnie na noszach. Właściwie walczyłam o swoje życie. Ten moment przewartościował wszystko, co do tej pory było dla mnie ważne.
W rozmowie z Wojciechowską Dacyszyn przyznaje, że ze stalkingiem musiała mierzyć się równo przez dekadę, choć nękanie miało różne stopnie nasilenia. Z czasem taki stan rzeczy jej spowszedniał, dopiero osoba z zewnątrz musiała jej uświadomić, że sytuacja ta jest szalenie poważna.
To łącznie trwało 10 lat. Ten stalker, gdy ja byłam w relacjach, związkach, to tego stalkera nie było. Ta sytuacja była niejednoznaczna. Ale był też taki moment przełomowy, gdy mój znajomy chciał zainterweniować. Patrząc z boku, ocenił, że to jest po prostu niebezpieczne. Zgłosiliśmy to na policję.
Katarzyna Dacyszyn przeżyła atak stalkera - uczy, aby ufać swojej intuicji
W swoich spotkaniach z innymi ofiarami stalkingu Dacyszyn stara się przekonywać, aby słuchać swojego instynktu. Ona sama zignorowała wysyłane jej przez organizm sygnały, przez co stanęła twarzą w twarz z oprawcą.
Ja instynktownie czułam, że coś niedobrego może się wydarzyć. Być może nie stawiłabym się w sądzie tego dnia. Nie miałam w ogóle na to ochoty. Naprawdę nie chciałam się pojawić w tamtym miejscu.
Następnie kobieta przeszła do szczegółowego opisu przebiegu owego feralnego poranka.
Przyjechałam na miejsce i zorientowałam się na korytarzu sądu, że jest osoba, która przypomina mi mniej więcej rysopis tego człowieka, osoba, która się bardzo dziwnie zachowuje. Była mocno pobudzona. Był to mężczyzna oczywiście. Pamiętam, że próbowałam zapanować nad tym strachem i podjęłam decyzję, że nie będę patrzeć na tego człowieka. To był wielki błąd. (…) Może nie powinnam patrzeć wprost, ale nie powinnam go spuścić z pola widzenia, żeby zachować czujność i kontrolować sytuację. Ja nie wiedziałam, gdzie jest zagrożenie. On podszedł do mnie ze słoikiem wypełnionym kwasem od tyłu. Ja właściwie w momencie ataku nie wiedziałam, co się dzieje.
Jak organizm Katarzyny Dacyszyn zaatakował na oblanie kwasem?
Zaraz po ataku Dacyszyn rzuciła się w poszukiwaniu czegoś, co pomoże jej spłukać płyn. Nie słyszała tego, co działo się dookoła niej.
To, co się dzieje z ludzkim organizmem, jest niewyobrażalne. Miałam tak wysoki poziom wszystkich hormonów, ciśnienia, że słyszałam tylko pisk w uszach. Nie słyszałam rozmów dookoła. Byłam bardzo przytomna. Zerwałam się i w tym ogromnym bólu zaczęłam szukać wody bieżącej, żeby móc się ratować.
Rokowania były fatalne. Katarzyna podzieliła się diagnozą, jaką postawili jej lekarze. Na krótko po ataku przewidywano, że kobieta straci zupełnie wzrok.
80 procent oparzenia twarzy w tym ucho, które było martwe, gdy dolecieliśmy śmigłowcem do [szpitala]. 20 procent oparzenia ciała. Poparzone drogi oddechowe, zatrucie toksynami. Miałam gorączkę, byłam potwornie spuchnięta. Została mi podana morfina.
Przypomnijmy: Oblana kwasem ofiara stalkera z dumą prezentuje blizny: "W procesie leczenia docenia się swoją wartość" (FOTO)
To, czy serce, nerki sobie poradzą z wydolnością, miały pokazać kolejne godziny. Ja pamiętam tylko taką sytuację, że lekarze, którzy stali nad moim łóżkiem i badali mi oczy (ja wtedy nie widziałam) mówili, że "ona nie będzie widzieć". Była we mnie taka straszna niezgoda, co do tego, co usłyszałam. Wyobraziłam sobie, że obok jest pacjentka i oni mówią o kimś innym, tylko dlatego, żeby się nie poddać. Oni prosili mnie o odpowiedzi, ja nie miałam siły wtedy nic powiedzieć.