W najnowszym numerze "Vivy!" Katarzyna Figura wraca do traumatycznych wspomnień sprzed lat, które zafundował jej Kai Schoenhals. Krótko po wystąpieniu o rozwód aktorka przyznała w głośnym wywiadzie, że była "poniżana i bita" przez męża, od którego mogła się w pełni uwolnić dopiero dekadę później. W rozmowie z magazynem gwiazda przyznała, że także kolejne lata po ujawnieniu bolesnej prawdy na łamach "Vivy!" były dla niej prawdziwym koszmarem.
Rok? Dwa, trzy, pięć... Dziesięć lat niebezpiecznego życia, ciągle w strachu, w niepewności - przyznała. Dopóki córki nie skończyły 18 lat, jako jedyny zajmujący się nimi rodzic, nawet nie miałam prawa do końca o wszystkim stanowić. Nie chcę wracać do przeszłości, opowiadać wielu potwornych szczegółów – to pewnie temat na książkę – ale to, że mój były mąż na początku uciekł z kraju, wcale nie oznaczało, że nie powracał na przestrzeni tych wszystkich lat, by ponownie zamieniać nasze życie w piekło. Do tej pory zadziwia mnie, że wielu ludzi stanęło wtedy po jego stronie, przytakując mu, że ja sobie to wszystko wymyśliłam. Sąd przyznał mu opiekę weekendową nad córkami, a on je straszył, że je wywiezie i że już nigdy nie zobaczą matki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nieustannie miałam do czynienia z policją, mediatorami, kuratorami… - ciągnęła. I to ja byłam stawiana w stan oskarżenia, podważano moją opiekę macierzyńską. Dziewczynki były zestresowane, zastraszone, w pewnym momencie zaczęły tracić włosy, nie chciały chodzić do szkoły, mój były mąż mieszał nawet tam. Wszędzie powoływał się na swoje prawa ojca, mnie wszędzie degradował jako matkę. Do tego doszło nękanie w domu. Nocami ktoś walił w dach i rynny. Byłyśmy w opresji. Powiedziałam: "Dość".
Po rozwodzie Katarzyna Figura zaczęła budować życie na nowo
Krótko później Figura podjęła decyzję o przeprowadzce ze stolicy do Trójmiasta. Jak przyznała, zadecydował o tym kompletny przypadek. W lipcu 2013 roku gwiazda otwierała kino letnie w Sopocie, gdzie zabrała ze sobą młodszą córkę.
Poleciałyśmy tam z Kaszmir, Koko pojechała na obóz do Augustowa - wspomina. Kaszmir nie chciała, powiedziała: "Mamusiu, czuję, że muszę z tobą być". Przyjechałyśmy do hotelu, rzuciłyśmy walizki i pobiegłyśmy na plażę. I nagle Kaszmir zaczęła tańczyć na piasku, wbiegać do morza, śmiać się, wygłupiać. Patrzyłam na nią w zachwycie. Była czystą radością. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę, bo miesiącami żyła w takim stresie, zamknięta w sobie. I nagle powiedziała spontanicznie: "Mamusiu, proszę, przeprowadźmy się tutaj".
Następnego dnia Kaszmir poznała dziewczynkę na plaży. Jej tata powiedział mi o istnieniu amerykańskiej szkoły w Gdyni. Siedziałam w wielkim koszu, cała ubrana na czarno jak wrona, i nagle mnie olśniło. Przecież to jest to! Musimy zmienić miejsce, uciec z betonowej Warszawy, z tego domu obciążonego demonami przeszłości. Dziewczynki i ja musimy zacząć od nowa. I gonitwa myśli. Co teraz? Co teraz? Muszę jak najszybciej sprzedać dom w Warszawie, przenieść dzieci do szkoły amerykańskiej, wynająć jakieś mieszkanie w Trójmieście, muszę zacząć pracować na miejscu. Teatr… Teatr Wybrzeże. Zgłoszę się tam… Dziś jak to opowiadam, wszystko wydaje się proste, ale uwierz mi, nie było…
Figura postawiła wszystko na jedną kartę. Aktorka nie miała większego problemu z zostawieniem za sobą domu na warszawskiej Saskiej Kępie, gdzie mieszkała wcześniej z mężem.
Była w nim zła energia - stwierdziła. A poza tym pod hipotekę domu zaciągnięty był kredyt na restaurację, która już dawno nie istniała. Ale kredyt pozostał, jak czarna dziura, pochłaniał wszystkie moje pieniądze, bo to przecież ja musiałam go spłacać. Zarabiałam wtedy jedynie, grając "Kalinę" w Teatrze Polonia Krystyny Jandy, oszczędności szybko topniały, żyłam na pożyczkach. Mój znajomy marszand sztuki użyczył nam swoje mieszkanie w Gdańsku, przez kilka tygodni korzystałyśmy z jego uprzejmości. W końcu znalazłam niedrogie mieszkanie w Gdyni, w starej kamienicy z lat 30…
Niestety aktorka wciąż nie mogła odetchnąć. Były mąż nie dawał jej spokoju.
Naprzeciwko była inna kamienica z wielkimi oknami w klatkach schodowych - mówiła. Bardzo szybko pojawili się tam paparazzi… Adres dostali od mojego byłego męża. Stali z wielkimi lufami i celowali w moje okna. Rano zawoziłam Koko i Kaszmir do szkoły, wracałam do domu, natychmiast zasłaniałam okna i zakopywałam się w łóżku pod kołdrę, bo bałam się wyjść z domu, zrobić cokolwiek. Osaczał mnie lęk, że to się nie może udać, że przecież to wszystko się zaraz zawali.
Mimo nieustającego poczucia niepokoju, które jeszcze przez jakiś czas towarzyszyło Kasi i jej córkom, po przeprowadzce wszystko zmieniło się najlepsze.
Weszłyśmy w ten nowy rozdział z nadzieją - przyznała. Wcześniej latem zgłosiłam się do dyrektora Teatru Wybrzeże Adama Orzechowskiego, dał mi 15 minut na rozmowę, która ostatecznie trwała dwie godziny. Na początku powiedział, że nie chce mieć do czynienia z celebrytami. A ja na to odpowiedziałam, że nie jestem celebrytką, tylko dobrą aktorką, która zmienia swoje życiowe plany i przenosi się do Trójmiasta, by tutaj żyć i tworzyć. Jestem przede wszystkim matką dwóch małych córek i naturalnie potrzebuję stałej pracy, dlatego tu jestem. I nie w roli petenta. Dołączyłam do zespołu Teatru Wybrzeże. W końcu roku 2013 udało mi się sprzedać dom w Warszawie.