Polska wioślarka Katarzyna Zillmann znalazła się w centrum zainteresowania, po tym jak wraz z koleżankami Agnieszką Kobus-Zawojską, Marią Sajdak i Martą Wieliczko wywalczyła srebro na tegorocznych Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Zwycięstwo Zillmann zrobiło się o tyle głośne, że sportsmenka jest od dawna wyoutowaną lesbijką i żyje w szczęśliwym związku z Julią Walczak - a nie trzeba raczej przypominać, jaki stosunek do mniejszości seksualnych ma obecna władza.
Między innymi właśnie dlatego Katarzyna Zillmann postanowiła wykorzystać medialne zainteresowanie, by nagłośnić problem systemowej dyskryminacji osób nieheteronormatywnych. Olimpijska medalistka wystąpiła na okładce ostatniego numeru Wysokich Obcasów. Zdjęcie, na którym dźwiga na barkach kajak, podpisano: "Wioślarka, mistrzyni, lesbijka".
W wywiadzie Zillmann wyjawia także, że osobą, która dodała jej najwięcej odwagi do bycia szczerą ze samą sobą, był jej wieloletni trener - Jakub Urban.
Współpracę zaczęliśmy, gdy miałam 19 lat, w młodzieżowej reprezentacji. To on jako jeden z pierwszych zauważył, że jestem kolorowa. Wyciągnął do mnie rękę, powiedział, że wie, co i jak, że tu mogę czuć się swobodnie. (...) On dał mi zielone światło do tego, żeby czuć się komfortowo z tym, kim jestem. Potrzebowałam wtedy usłyszeć coś takiego od przełożonego i autorytetu - wspomina Zillmann.
Wioślarka obawiała się, jak zareagują jej bliscy na wiadomość, że nie interesują ją relacje z mężczyznami. Przez długi czas musiała udawać, że dziewczyny, z którymi się spotykała, to tylko "przyjaciółki".
Żyłam schowana w głębokiej szafie. To nie było łatwe, etapami otwierałam się na kumpele. Do tej pory raczej stwarzałam pozory bycia tym, kim nie jestem. Nie był to najfajniejszy okres w moim życiu. Ja nigdy nie miałam problemu z tym, kim jestem, mieli go za to inni, np. dziewczyny, z którymi się spotykałam. Gdy zakochałam się w mojej pierwszej miłości, byłam też bardzo blisko jej rodziny, dawali mi ciepło i stabilność, której tak mi brakowało. Ale ona strasznie nie chciała się ujawnić. Udawałyśmy, że to między nami to "tylko przyjaźń". Nieraz słyszałyśmy w jej domu, że "nie akceptują takich zachowań". To mnie wpędziło do szafy - opowiada wioślarka.
Zillmann stwierdza, że odkąd sięga pamięcią, podkochiwała się wyłącznie w dziewczynach. Jednocześnie rozumie, dlaczego publiczne podziękowania dla ukochanej Julii odbiły się w mediach tak szerokim echem: Moje zauroczenia to od zawsze były dziewczyny, choć tego nie rozumiałam, bo o tym się nie mówiło. Dlatego chciałabym, żeby te moje podziękowania dla Julii to nie była wielka sprawa. Choć nie obrażam się, że to jest rozdmuchiwane, bo widać taka jest potrzeba, żeby mówić o tym głośno.
Polska olimpijka swego czasu wzięła już udział w kampanii "Sport przeciw homofobii". Jak tłumaczy w rozmowie z Wysokimi Obcasami, zmotywowała ją do tego chęć przeciwstawienia się językowi nienawiści i strachu, który zbyt często wykorzystywany jest w sferze publicznej.
Czytałam wypowiedzi ważnych ludzi w kraju, narastało napędzanie strachu przed "tęczową zarazą". Ciągle padały jakieś kolejne nienawistne wypowiedzi. Miałam w sobie ogromne poczucie niezgody, jak oni mogą mówić tak obrzydliwe rzeczy o czymś takim pięknym jak miłość. Czułam, że przez nich nie mogę żyć normalnie. Nigdy nie wiesz, jak ktoś zareaguje - uzasadnia Zillmann.