Kevin Spacey od czterech lat jest w Hollywood persona non grata. Niegdyś poważany gwiazdor odszedł w medialny i zawodowy niebyt po tym, jak do mediów zaczęli zgłaszać się kolejni oskarżyciele, którzy mieli paść ofiarą molestowania z jego rąk. I o ile żadnej z nich nie udało się dowieść w sądzie swoich racji, aktor i tak poznał na własnej skórze, co to znaczy "cancel culture" (kultura wykluczania).
Cztery lata po wybuchu afery, która na zawsze odmieniła życie Spacey'ego, nad kolegą nieoczekiwanie zlitował się włoski reżyser Franco Nero, powierzając mu rolę w swoim nowym filmie. W obrazie "L'uomo Che Disegno Dio" (czyli "Mężczyzna, który rysował Boga") aktor wcieli się w rolę detektywa, który bada sprawę... niesłusznie oskarżonego o pedofilię mężczyzny.
Tymczasem dla upadłego gwiazdora to wciąż nie koniec serii niefortunnych zdarzeń. Jak podaje "The Hollywood Reporter", po dwóch latach batalii prawnej za zamkniętymi drzwiami arbiter orzekł, że Kevin musi zapłacić producentowi "House of Cards", czyli firmie MRC, prawie 31 milionów dolarów za "niewłaściwe zachowanie" za kulisami serialu politycznego.
Spacey'emu zarzucono między innymi złamanie warunków umowy, w tym zakazu nękania i nagabywania innych zatrudnionych przez producentów osób. Uznano ponadto, że Spacey doprowadził do strat finansowych w wyniku konieczności wstrzymania produkcji 6. sezonu "House of Cards", a następnie potrzeby jego przepisania i skrócenia z 13 planowanych odcinków do 8. Producenci złożyli już dokumenty w Sądzie Najwyższym w Los Angeles, by potwierdzić wyrok arbitrażowy. Aktor próbował odwołać się do oskarżeń MCR, jak dotąd bezskutecznie.
Czy kryzys w związku Deynn i Majewskiego to tylko medialna ustawka?