Nieoczekiwanie dość newsem tygodnia okazał się tiktok nagrany przez byłego pracownika jednej z perfumerii, który postanowił podzielić się z widzami refleksjami na temat swoich sławnych klientów. Znalazło się miejsce na pochwały dla Maffashion i Agnieszki Dygant, ale i słowa krytyki pod adresem Michała Szpaka. Gwiazdor okazał się bowiem "chłodny" i mało skłonny do small talku z ekspedientem, a to najwyższej wagi przewinienie, gdy jesteś tzw. osobą rozpoznawalną. Tego typu publikacje cieszą się zazwyczaj sporą popularnością, bo ludzie liczą na prawdziwe mięso. Chcą usłyszeć, że ktoś robił awantury, dał za niski napiwek czy nie pozwolił obsłudze patrzeć sobie w oczy. A tu jedynie biedny Szpak, który "tylko" zrobił zakupy i szybko odleciał. Jeśli to są największe grzechy celebrytów w interakcjach z maluczkimi, to domagamy się innego show-biznesu. Mamy też obawy, że musimy powoli wkraczać w sezon ogórkowy, skoro takie doniesienia rozpalają zmysły internautów…
Temperatura nie spada też wokół rozpadu małżeństwa Agnieszki Kaczorowskiej i Macieja Peli. Fani (?) tancerki i przedsiębiorczej Instagramerki nadal czekają na jakiś oficjalny komentarz, ale ta póki co nie garnie się do obszernego wyjaśnienia, dlaczego jej idealne małżeństwo "nagle" dobiegło końca. Próbują ją w tym wyręczyć kolorowe gazety, które poszły ulubionym w medialnej karierze Kaczorowskiej tropem, czyli sfotografowały ją w towarzystwie "tajemniczego" mężczyzny w sugestywnych okolicznościach około hotelowych. Autorzy artykułu nie zaproponowali szczególnie fantazyjnej narracji, ale to stara i dobra tabloidowa szkoła - pozwól zdjęciom powiedzieć wszystko i niech wyobraźnia czytelników popracuje sama. A ta, jak wiadomo, nie zna granic. Biorąc pod uwagę dotychczasową reputację Agnieszki, to być może doczekamy się, jak to w przypadku dobrego kina bywa, sequela słynnej okładki "Nie jestem niczyją kochanką". W komentarzach aż wrze, skrzynki odbiorcze urywają się od życzliwych donosów i nic nie wskazuje na to, aby wkrótce miało się to skończyć. Nawet gdyby Pudelek chciał tutaj coś doradzić, to naprawdę nie wiadomo, czy w obliczu takiej wrzawy lepiej milczeć, czy pośpiesznie prostować i wyjaśniać, bo zdaje się, że publiczność wydała już wyrok. Czekamy na odwołanie.
Zupełnym przypadkiem doniesienia o hotelowych wojażach Kaczorowskiej sąsiadują z głośnym wyznaniem Klaudii El Dursi, która wyjawiła spontanicznie, że miewała w przeszłości problemy z dochowaniem wierności i dopuściła się zdrady nie tylko wobec zapisów kodeksu drogowego. Zgodnie z filozofią Natalii Siwiec i mantry "nie zna życia ten, kto nie zdradził", prowadząca "Hotelu Paradise" przyznała, że ma na koncie skok w bok, tłumacząc go "duszą hedonisty". Dodała również, że zdrada może być symptomem nieszczęścia w związku i to ono - słowo klucz - posuwa do tak niecnych aktywności poza domowym ogniskiem. Związek przyczynowo-skutkowy znany nie od dziś. Kto nie potknął się ze smutku i nie wylądował w cudzym łóżku?!
Wyznanie prezenterki nie zostało najlepiej przyjęte, a internauci dość krytycznie ocenili (ich zdaniem) zbyt lekki stosunek do zdrady i łatwość z jaką się do niej "przyznała". Żyjemy w końcu w społeczeństwie, które zdradza na potęgę, ale zawsze w ciszy i pod osłoną nocy. Powiedzenie głośno o niedochowaniu wierności jest złamaniem społecznego kontraktu, według którego wszystko co ludzkie, jest nam obce. Może gdyby Klaudia była facetem, to ludzie poklepaliby ją po plecach albo co najwyżej głośno westchnęli nad męską naturą. Bycie kobietą oznacza jednak wiadro pomyj i całą litanię komentarzy sugerujących wątpliwe prowadzenie się i kolorową przeszłość. Z jednej strony publiczność oczekuje szczerości i ma po dziurki w nosie lukrowanych wywiadów filtrowanych przez polityczną poprawność i sztab menadżerów, z drugiej w konfrontacji z takową, odpala swoje najcięższe działa, bo ktoś śmiał nie być wzorem cnót. W takich momentach warto przypomnieć, że mówimy tutaj o prowadzącej "Hotelu Paradise", a nie "Wybacz mi".
A na koniec dobre wieści z Barcelony. Świeżo upieczona barcelońska WAG, Marina Łuczenko, zadebiutowała na trybunach Stadionu Olimpijskiego podczas meczu Katalończyków z Bayernem Monachium, co nie umknęło uwadze lokalnych mediów. Piosenkarka zapozowała też do wspólnego zdjęcia z Anną Lewandowską, więc na naszych (i hiszpańskich!) oczach rodzi się nowa power couple przyjaźń. Kibice Barcelony mocno doceniają fakt, że ukochane ich piłkarzy pojawiają się na meczach, więc to dobry krok, aby zdobyć sympatię szerszej publiczności. Lewandowska poczyna sobie w Hiszpanii coraz śmielej, a Marina zawsze miała apetyt na międzynarodową karierę. Kto wie, może pokusi się o próbę podbicia tamtejszego rynku? Pudelek już słyszy ją uszami wyobraźni w jakimś reggaetonowym przeboju…