Konie ciągnące bryczki nad Morskim Okiem stały się symbolem dosłownego zajeżdżania zwierząt na śmierć przez "przedsiębiorczych" górali ceniących zarobek nad życie. Ofiary Jordka i Jukona nie wystarczyły, by powstrzymać blogerkę Dorotę "Olfaktorię" Goldmann przed lansowaniem się na Morskim Oku. Olfa była bardzo dumna, że nie pobrudziła sobie markowych butów kosztem męczenia pociągowych koni.
Teraz nieodpowiedzialni i niedzielni turyści mają więcej powodów do zadowolenia. Jeśli dystans 8 kilometrów okaże się ponad ich siły - mogą skorzystać z podwózki jeszcze dłużej. Władze WTPN wydłużyły bowiem godziny niewolniczej pracy zwierząt. Teraz pomęczą się aż trzy godziny dłużej - do 19:00. Powodem tej decyzji są właśnie... nieodpowiedzialni turyści, źle planujący wypady na szlak. Okazuje się, że w dobie internetu, zachód słońca na górskim szlaku jest w stanie jeszcze kogokolwiek zaskoczyć. Wtedy za głupotę turystów płacą konie. Swoim zdrowiem, a nawet życiem. Po głośnej śmierci Jukona, wprowadzono co prawda limit 12 osób na powóz. Mamy nadzieję, że góralscy mistrzowie biznesu zrezygnują więc z upychania na niego nawet 30 osób.
Decyzja o wydłużeniu męki zwierząt dziwi tym bardziej, że włodarze Tatrzańskiego Parku Narodowego już we wrześniu 2017 roku zapowiadali zastąpienie zwierząt elektrycznymi pojazdami. Praktyka pokazuje, że szukanie winnych zamiast wprowadzania zmian jest bardziej opłacalne. 900 tysięcy złotych rocznie, które przynosi cierpienie koni, to wymierna korzyść dla smagających je batem przewoźników. Ci ostatni twierdzą zresztą, że zgony zwierząt nie wynikały z przepracowania, a ze "skrętu jelit i wady serca". Niestety padłych koni to już nie pocieszy.