Kiedy już wydawało się, że Polsat zdołał ugasić pożar, który sam wywołał angażem Dagmary Kaźmierskiej do "Tańca z Gwiazdami", afera wokół kontrowersyjnej celebrytki tylko przybrała na sile, a najnowsze informacje rzucają nowe światło na temat jej nagłego odejścia z programu. Udział Kaźmierskiej w show od początku spotykał się z mieszanymi reakcjami. Najpierw kwestionowano, czy osoba z kryminalną przeszłością powinna być w ogóle fetowana w dużej telewizji i to w nie jednym, a dwóch programach, bo oprócz "TzG", Dagmara dostała również swój własny reality-show o randkowaniu.
Szybko jednak okazało się, że producenci byli w stanie to przekuć na sukces, bo nowa edycja cieszy się świetną oglądalnością, co bez wątpienia było również zasługą Kaźmierskiej. Później jej wątpliwą reputację przykrył jeszcze bardziej wątpliwy talent taneczny, a w zasadzie jego brak - celebrytka tańczyła fatalnie, ale co odcinek zdobywała rekordowe poparcie widzów, przechodząc do kolejnych etapów kosztem lepiej tańczących rywali. I kiedy już istniała realna szansa, że maszerująca po parkiecie celebrytka może znaleźć się nawet w półfinale, niespodziewanie ogłosiła, że odchodzi z programu, a za tą decyzją miała stać kontuzja żebra. To jest wersja oficjalna.
Cień na całą sprawę rzuca głośna publikacja goniec.pl - portal dotarł do zeznań jednej z kobiet, która ujawniła w sądzie, jak wyglądała przestępcza działalność Dagmary. Powiedzieć, że lektura tego tekstu jest wstrząsająca, to nie powiedzieć nic - przemoc, zastraszanie, gwałt i narkotyki. W Polsacie wybuchła panika i próba wymazania Kaźmierskiej z ramówki stacji i "Tańca z Gwiazdami". To budzi wiele pytań i wątpliwości. W show-biznesie i mediach nic nie dzieje się w próżni. Można więc przypuszczać, że stacja miała świadomość, iż planowana jest publikacja takiego tekstu i "rezygnacja" celebrytki z programu nie miała za wiele wspólnego ani z rzekomą kontuzją, ani z niezadowoleniem innych uczestników, a więcej z nieuchronną aferą, która wkrótce miała się rozpętać. Jakkolwiek było, Polsat zachowuje się jak spanikowana nastolatka próbująca przekonać rodziców, że wcale nie była na imprezie.
Przyszłość Kaźmierskiej w mediach wydaje się już przesądzona, ale o jej losie znowu zdecyduje publiczność, na którą ostatnie doniesienia o "Królowej życia" wylały kubeł zimnej wody. Być może nagle wszyscy zdadzą sobie sprawę, że stręczycielstwo to ludzkie dramaty, przemoc i gwałty, a nie roześmiane dziewczyny w różowych podomkach, które wykonują pracę seksualną z własnej woli. I zarówno Polsat, jak i wcześniej TVN, również doskonale o tym wiedzieli, gdy decydowali się na angaż Kaźmierskiej, ale tego przecież nikt głośno nie powie…
Zmieniając temat na nieco lżejszą, choć wciąż wywołującą skrajne reakcje, tematykę. Małgorzata Rozenek-Majdan, po kilku miesiącach względnej ciszy w mediach, wróciła ze zdwojoną, a nawet strojoną siłą, bo z tylu właśnie okładek "Vivy!" spoglądała na nas w tym tygodniu. A wszystko to za sprawą debiutu jej nowego programu "Pokonaj mnie, jeśli potrafisz". Nie zapomniała również o promocji w sieci i, jak wiele jej koleżanek i kolegów z branży, wybrała się w tym celu do skompromitowanego Żurnalisty. Internautów szczególnie zainteresował fragment rozmowy, w którym celebrytka przyznała, że będąc w związku dopuściła się zdrady.
Stety, niestety (?) oszczędzono nam szczegółów - nie wiemy, o który związek chodziło, z kim do tej zdrady doszły i w jakich okolicznościach. Czytelnicy Pudelka z nieco dłuższym stażem mają swoje typy i wesoła dyskusja na ten temat toczy się w naszych komentarzach w najlepsze, aczkolwiek nie zapadł jeszcze wyrok w tej sprawie - czy mówienie o zdradzie to po prostu bezkompromisowa szczerość czy jednak sprawa, którą powinno zostawić się dla siebie? Pytanie pozostaje otwarte, a my mamy nadzieję, że to pierwszy, ale nie ostatni raz, gdy Gosia pochyliła się nad tą mniej chlubną częścią swojej prywatnej historii.
Nieoczekiwanie i prawdopodobnie wbrew zamierzeniom, w centrum niewybrednej dyskusji znalazła się ponownie Anna Lewandowska. Trenerka udzieliła wywiadu, który znalazł się w książce "Moja walka z depresją" Agnieszki Kobus-Zawojskiej, a w rozmowie poruszono m.in. wątek pieniędzy i sprowadzania sukcesu Lewej do małżeństwa z Robertem. Sportsmenka rzecz jasna uderzyła w znane nam już tony - że owszem, nie byłaby tak rozpoznawalna, gdyby nie mąż, ale jest przecież pracowita, zaradna i dobra. I nikt nie twierdzi, że jest inaczej, tego Aniu Ci zabrać nie chcemy. Tak samo, jak nikt nie podważa, że niektóre dzieci znanych rodziców są faktycznie utalentowane. Różnica polega na tym, że na świecie jest mnóstwo osób, które są utalentowane, zdolne, pracowite i dobre, ale nie mają dostępu do zasobów, które pozwoliłyby im wejść na taki poziom sukcesu i majątku, jaki ma Anna Lewandowska.
Dziesięć lat temu w sieci było mnóstwo równie kompetentnych i przebojowych trenerek i dietetyczek, które dzieliły się swoją wiedzą w sieci, ale żadna z nich nie została wówczas zaproszona do show Kuby Wojewódzkiego, aby promować swojego bloga. Nie ustawiały się też do nich kolejki dziennikarzy, a serwisy internetowe nie rozpisywały się o nich dzień w dzień, promując tym samym ich kolejne biznesy. Publiczne przyznanie i zauważenie faktu, że bycie w związku z bardzo sławnym piłkarzem umożliwiło lepszy start nie jest grzechem, ba, nie jest kłamstwem. To obiektywna prawda, która nie wymazuje ani talentu Lewandowskiej, ani jej ciężkiej pracy. Bo my ją widzimy - Ania nie jest jedyną WAG na świecie, ale prawdopodobnie jedną z nielicznych, która zamiast leżeć i pachnieć, co i rusz wypatruje nowe szczyty do zdobycia i ma ambicje wykraczające poza bycie czyjąś żoną. Ale w tej walce o sympatię tzw. opinii publicznej czasami trzeba się po prostu zdobyć na szczerość i powiedzieć wprost: Tak, Anna Lewandowska jest świetną trenerką i bizneswoman. Tak, istnieje spora szansa, że Anna Stachurska nie byłaby w stanie osiągnąć aż tyle, gdyby nie nazwisko znanego męża. Oba te zdania są prawdziwe i w tej historii nawzajem się nie wykluczają.
Im szybciej celebrytki zrozumieją, że zaklinanie rzeczywistości nie ma sensu, tym lepiej dla nich. Można to robić w nieskończoność, udzielać wywiadów tylko zaufanym mediom i kreować sterylny świat, w którym wszyscy udają, że sprzedawana bajka wcale nie jest fikcją, ale nie wymaże to frustracji wynikającej z tego, że one wiedzą, że my i tak wiemy, jaka jest prawda.