Konrad Braciak, syn aktora Jacka Braciaka, gościł w niedzielę w programie "Halo tu Polsat". Na kanapie śniadaniówki opowiedział o procesie tranzycji i trudnych momentach w jego życiu. W walce o własną tożsamość musiał nawet pozwać własnych rodziców, co w przypadku wielu osób transpłciowych w Polsce nadal jest smutnym standardem.
Konrad Braciak opowiedział swoją historię. "Niczego nie udaję"
Więcej o jego historii możemy dowiedzieć się ze strony "Młode głowy", gdzie Konrad opisał swoje doświadczenia w obszernym tekście. Choć dziś żyje w zgodzie ze sobą i jest w szczęśliwym związku, to cały proces był obkupiony wieloma trudami.
Nazywam się Konrad Braciak. Jestem suflerem. Jestem homoseksualnym transpłciowym mężczyzną. Żałuję, że nie jest to bez znaczenia. Właśnie mija rok, odkąd złożyłem pozew do sądu o zmianę dokumentów. Jako dorosły facet musiałem pozwać moich rodziców, żeby móc wpisać do dowodu M zamiast K i imię zgodne z moją płcią. (...) To frustrujące, że muszę tłumaczyć się ze swojego życia przypadkowo napotkanej osobie - zaczął. Jestem szczęśliwy. Niczego nie udaję. Mogę swobodnie oddychać. Tak, miałem operację i zapomniałem już, jakie to uczucie, gdy moje żebra przez kilkanaście godzin dziennie ściskał binder. Zaakceptowanie siebie takim, jakim jestem, pomogło mi osiągnąć te wszystkie rzeczy, które są dla mnie tak ważne: pracę, którą kocham i cudownego partnera, dom i osoby w moim życiu, które są mi bliskie, których ja potrzebuję i które potrzebują mnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z tekstu dowiadujemy się też, że w jego przypadku decyzję o tranzycji poprzedził długi i żmudny proces poszukiwania samego siebie. W pewnym momencie Konrad bał się przyznać sam przed sobą, że czuje się osobą transpłciową. Zmagał się wtedy z myślami samobójczymi i miał problem z samookaleczaniem.
W swoim życiu przeszedłem przez cały akronim LGBT+ i żaden z tych etapów nie był kłamstwem. Myślałem, że jestem biseksualny, że jestem lesbijką, potem, że osobą niebinarną. To wydawało mi się racjonalnym wytłumaczeniem tego, jak się czułem. Bałem się myśleć, że jestem transpłciowy - przyznaje. Zaplanowałem, że odbiorę sobie życie. Akurat w ten dzień zadzwoniła moja siostra. Zwykła rozmowa. W pewnym momencie zadała mi z pozoru banalne pytanie, po którym powiedziałem jej, co zamierzam zrobić. W odpowiedzi wysłała mi piosenkę Linkin Park "One More Light". Przesłuchałem ją pięć razy. Płakałem. Potem umówiłem się do psychiatry.
Choć długo starał się sprawiać pozory, to wkrótce pojawiły się problemy także w innych obszarach jego życia. Jak wspomina, w liceum przyszło mu stanąć przed komisją dyscyplinarną za picie na szkolnej wycieczce, za co trafił na wolontariat do schroniska dla zwierząt. Niezależnie od okoliczności mógł jednak liczyć na wsparcie bliskich mu osób i dzięki terapii zrozumiał, że warto o siebie zawalczyć. Gdy nabrał pewności, że korekta płci jest słuszną decyzją, rozpoczął proces tranzycji.
O tym, że jestem transpłciowy, jako pierwszej powiedziałem przyjaciółce. Miałem 23 lata i wiele za sobą. Wyjęła telefon i zapytała, jak ma zmienić moje dotychczasowe imię. Jeszcze nie miałem wybranego, więc zaproponowała, że zapisze mnie Ziomek. To, co zrobiła, było bardzo ważne. Mam świadomość, że to ogromny przywilej mieć kogoś takiego w swoim życiu - wspomina. Gdy upewniłem się w sobie, że jestem mężczyzną, poszedłem do psycholożki po diagnozę potrzebną do rozpoczęcia tranzycji medycznej. O ile wcześniej chciałem, żeby ktoś wykwalifikowany potwierdził moją transpłciowość, teraz byłem już przekonany sam w sobie, że to papier, który po prostu mi się należy.