Niemal tradycją stało się już, że sylwestrowe imprezy organizowane przez duże stacje telewizyjne to nie tylko źródło rozrywki dla telewidzów, ale i czasami test ich cierpliwości. Pierwsze skandale i afery w nowym roku mają bowiem często wiele wspólnego z występami scenicznymi rodzimych gwiazd, dla których niejednokrotnie okazują się one niezłym falstartem. I tak jak w latach poprzednich, tak i tym razem w sieci rozgorzała gorąca dyskusja dotycząca playbacku. Polscy widzowie ewidentnie nie tolerują sytuacji, w której popularne wokalistki nie śpiewają na żywo, a użycie taśmy traktują jak prawdziwą potwarz i brak szacunku. W tym roku zdążyły za to oberwać m.in. Wersow i Julia Żugaj, choć obie dołożyły starań, by przygotowane przez nich występy brzmiały "live". Trik stary jak świat - przed występem przygotowywane są wersje utworów, które dają złudzenie śpiewu na żywo i nie są poddane aż takiej obróbce, jak te znane słuchaczom z radia. Wprawne ucho szybko wyłapie, że nie słychać oddechów, a wokal naszych gwiazdek nie ugina się nawet pod presją skomplikowanej choreografii, czego mogłaby im pozazdrościć sama Beyonce. I skandal gotowy.
Nie ma co jednak rozdzierać szat nad tym, kto na żywo śpiewał, a kto posiłkował się playbackiem. Sylwestrowe koncerty to nie konkursy na najlepszy głos, a powodów, dla których gwiazdy sięgają po pomoc może być wiele. To nie tylko niewystarczające zdolności wokalne, ale i trudne warunki, którym nie podołają czasami nawet najsilniejsze głosy. Za przykład wystarczy podać dowolny polski festiwal, gdzie realizacja dźwięku jest często fatalna, a wokalistki raz po raz skarżą się na niedziałające odsłuchy i inne kłopoty techniczne. Sylwester to ma być show: fajerwerki, pióra w tyłku, armia tancerzy i ładnie wyglądający w kamerze obrazek. To tylko szybka i strawna rozrywka i jak mawia klasyk, to nie jest aż tak głębokie. Dajcie żyć.
Czym innym jest natomiast dyskusja o tym, jak prosta ta rozrywka serwowana widzom może faktycznie być i tutaj już opinie są mocno podzielone. Czy misją telewizji jest próba sprostania nawet tym najmniej wymagającym gustom, co przełoży się z pewnością na wysokie słupki oglądalności, czy może równanie w górę i zapraszanie artystów o nieco większej głębi artystycznej niż proste rymowanki do chwytliwego bitu? Nieoczekiwanie w centrum tej dyskusji znalazł się Skolim, dla którego ostatni rok był przełomowy. Blondwłosy wykonawca stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych "artystów" w Polsce, na jego koncertach bawią się tłumy, a na Instagramie zdążył zgromadzić imponujące 1.4 miliona obserwujących. Nic więc dziwnego, że z jego popularności postanowił uszczknąć sobie Polsat, robiąc z niego gwiazdę swojego sylwestrowego show. I ilekroć wątpliwe internetowe fenomeny dostają od telewizji miejsce w prime timie, pojawiają się głosy oburzenia. Tak też było tym razem, a chórowi zszokowanych występem Skolima internautów przewodziła Dorota Zawadzka, która wprost nazwała wokalistę "discopolowym pajacem". Takie słowa mogły zaboleć, ale każą też się zastanowić: czy Super Niania skłamała?
Być może dla starszych odbiorców wyjaśnienie fenomenu Skolima wydaje się karkołomnym zadaniem i łatwo wejść im w pouczające rejestry typu "wymysł nowych czasów" czy "jaka młodzież, tacy idole", ale gdyby się nad tym naprawdę pochylić, to ten blond figlarz jest niczym innym, jak "genziarską" odpowiedzią na "majteczki w kropeczki". Jako naród nie jesteśmy chyba w stanie uciec od tworów discopolopodobnych i są one częścią naszego DNA, której albo się wstydzimy, albo pozwalamy sobie wmówić, że powodem do wstydu jest. Skolim, niezależnie czy świadomie czy przypadkiem, wyczuł rynek, który potrzebował względnie przystojnego chłopaka z sześciopakiem, fundującego publice proste pseudoromantyczne pioseneczki podlane swojską wulgarnością. Jako naród, który zrobił z Michała Wiśniewskiego milionera, możemy chyba jedynie przyznać przed sobą, że historia lubi się powtarzać. I że nie uczymy się na błędach?
A wiecie kto jeszcze nie uczy się na błędach? Niespodzianka… Daniel Martyniuk. Jeśli ktokolwiek liczył, że syn Zenka spróbuje żyć według zasady "nowy rok, nowa ja", srogo się rozczarował. Zanim jeszcze zegar zdążył wybić północ, mocno "niewyraźny" patocelebryta wystosował na Instagramie coś pomiędzy zaproszeniem a groźbą. Martyniuk wezwał bowiem do walki w "freak fightach" tiktokera Kolorka, którego jedynym przewinieniem jest fakt, iż ma kontakt z Zenkiem. Nocna tyrada Daniela może wydawać się zabawna, ale ostatecznie jest tylko smutna, bo widać tu na dłoni jakieś niezaleczone krzywdy i bardzo niemądre, ale jednak wołanie o miłość ojca. Prędzej natomiast znajdzie się ktoś, kto faktycznie zagoni młodego Martyniuka do klatki i zbije na jego oklepanej buzi spore pieniądze niż pomoże w wyprostowaniu rodzinnych animozji. Obyśmy się mylili, bo nie trzeba nam tu show, a specjalisty. Na już!
Po takim początku roku możemy się tylko spodziewać, że kolejne tygodnie nie będą należały do najspokojniejszych, ale nie martwcie się - Pudelek w 2025 będzie na posterunku.