Wciąż nie milkną echa ostatniej afery z udziałem Anny Lewandowskiej. Pod koniec minionego tygodnia na trenerkę niespodziewanie spadła lawina krytyki. Wszystko za sprawą z pozoru niewinnego nagrania, którym Lewa chciała udowodnić, że ma do siebie dystans i zwrócić uwagę na temat "ciałopozytywności". Niestety, skutek był zupełnie inny, a nagranie, na którym ubrana w sztuczną pupę i brzuch 31-latka wygina się w rytm muzyki Beyonce, nie spotkało się z ciepłym odbiorem.
Wybryk Ani postanowiła skomentować między innymi Maja Staśko. Aktywistka zarzuciła jej brak empatii oraz stwierdziła, że "żarty z grubych osób są tak samo śmieszne, jak żarty z gwałtów".
Choć pod krytycznym wpisem publicystki trenerka postanowiła przeprosić, a nawet usunęła nieszczęsny filmik, najwyraźniej nie do końca przekonana jest co do tego, że był niestosowny.
W piątek prawnicy żony Roberta skontaktowali się z niejaką Ewą Zakrzewską, która w jednym ze swoich filmów w serwisie YouTube także odniosła się do nagrania Ani, żądając jego usunięcia. Inaczej Ewokracja musiałaby liczyć się z zapłatą odszkodowania. Ostatecznie, poniekąd za sprawą Pudelka, paniom udało się dojść do porozumienia, a nawet nawiązać współpracę.
Po tym jak Zakrzewska poinformowała o pomyślnym zakończeniu sprawy, głos postanowiła zabrać Staśko, która jak się okazuje, również miała "przyjemność" otrzymać pismo od prawników trenerki.
Nie mówiłam o tym wcześniej, bo po prostu się bałam. Bałam się, że przegram w starciu z gigantem. Z celebrytką - zaczyna publicystka i oznajmia: Dostałam groźbę pozwu od prawnika Anny Lewandowskiej.
Maja nie ukrywa, że według niej działanie wysportowanej mamy Klary i Laury jest bezpodstawne.
Przyznam szczerze, że trochę mnie to zaskakuje, bo w poście nie było nic obraźliwego względem pani Anny Lewandowskiej. Napisałam same fakty: że jest to szczupła, bogata osoba, która przez to może nie znać pewnych problemów. I tyle - mówi łamiącym się głosem Staśko i kontynuuje:
A to, że w zamian dostałam groźbę pozwu, to próba uciszenia, zastraszenia? Taki straszak? Nie wiem - zastanawia się na InstaStories aktywistka. Ale trochę się to udało, skoro nie mówiłam o tym wcześniej i skoro zaczęłam zastanawiać się, czy powinnam pisać o fatfobii, czy w ogóle lepiej dać temu spokój. Ale ja nie chcę dawać temu spokoju, chcę, żeby grube osoby czuły, że mają wsparcie.
Kobieta zdradza, że w razie przegranego procesu musiałaby zapłacić Lewandowskiej niemałą sumę:
W wezwaniu jest podana przeolbrzymia kwota kilkudziesięciu tysięcy złotych, które miałabym zapłacić, jeśli przegrałabym sprawę z Anną Lewandowską. Dla mnie to są pieniądze, których nie mam, po prostu - ubolewa, wskazując na to, o czym mówiła już wcześniej:
I tu wychodzi ta nierówność, o której cały czas mówię. Dla celebrytek kilkadziesiąt tysięcy złotych to nie jest jakaś kosmiczna kwota. Dla mnie jak najbardziej. Celebrytka ma opłacanego prawnika, który wysyła tego typu pisma. Ja mam, owszem, wsparcie prawne, ale to prawnik pro bono, który wspiera moje działania na rzecz kobiet po przemocy.
Na koniec Maja wspomina, że przed wypowiadaniem się na temat żony piłkarza przestrzegała ją jej rodzicielka:
Mama mi odradzała, żebym cokolwiek mówiła: "Usuń natychmiast ten post i już nic nie mów o tych grubych osobach, bo nie stać cię na to" - wspomina.
Myślicie, że do sporu ze Staśko Lewa podejdzie równie pokojowo, jak miało to miejsce w przypadku Zakrzewskiej?