Krzysztof Daukszewicz całkiem niedawno znalazł się w samym centrum medialnej krytyki, a wszystko przez docinek, który padł z jego ust podczas nagrania "Szkła kontaktowego". Tuż przed połączeniem z Piotrem Jaconiem, prywatnie ojcem transpłciowego dziecka, pozwolił sobie na pytanie "jakiej płci dziś jest".
Sam Jacoń pozostał profesjonalny do końca, jednak było widać, że jest wyraźnie oburzony transfobiczną uwagą kolegi ze stacji. Daukszewicz chyba zrozumiał swój błąd, jednak samokrytyka przyszła o kilka chwil za późno.
Chyba ja pier*olnąłem głupotę - rzucił po fakcie, najwyraźniej zapominając, że nadal jest jeszcze na wizji.
Przypomnijmy: Piotr Jacoń reaguje na żenującą wpadkę w TVN24. Współprowadzący zapytał go, "jakiej dziś jest płci"...
Krzysztof Daukszewicz dzierżawi jeziora. Emocje wzbudziły opłaty dla wędkarzy
Po tym wydarzeniu Krzysztof Daukszewicz usiłował przeprosić Piotra Jaconia, jednak atmosfera pozostaje wyjątkowo gęsta. W efekcie dziennikarz zniknął ze "Szkła kontaktowego", ale to najwyraźniej nie koniec jego problemów. Tym razem znalazł się w ogniu krytyki z racji rzekomych horrendalnych opłat, których żąda od wędkarzy za połów na dzierżawionym przez siebie jeziorze.
Jak wspomniano w artykule opublikowanym na łamach serwisu i.pl, Daukszewicz w 2014 roku został współwłaścicielem kilku jezior na Mazurach. Mowa o trzech zbiornikach wodnych należących do rezerwatu Kośno, a jeden z nich ma być dostępny do połowu jedynie dla 70 osób w ciągu roku.
Do tego jeziora nikt nie ma dostępu, jest zarośnięte z każdej strony, można się dostać tylko z trzech miejsc. I tylko 70 osób w ciągu roku może łowić na tym jeziorze. Tyle zezwoleń wydaje konserwator przyrody. Bywają więc dni, kiedy na tym jeziorze jestem sam - tłumaczył.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety po tym, jak Daukszewicz i związane z nim stowarzyszenie ekologiczne Łajs 2000 przejęli jeziora, ceny za połów miały ponoć wzrosnąć i to znacznie. Za kartę VIP, aby móc tam wędkować, należy zapłacić nawet do 2,5 tysiąca złotych, za sezon letni - 1,5 tysiąca. On sam tłumaczył to ponoć podwyżkami i zapewnia, że "nie czuje się oligarchą".
Nie czuję się oligarchą. Mocno mnie ten wydatek uderzył po kieszeni. Chcemy tylko pozbyć się z jeziora tych klasycznych killerów, którzy każdą rybę wrzucają do worka, nie patrząc na wymiary i okresy ochronne. Tona narybku węgorza kosztuje ponad 350 tysięcy zł, stawki za pozwolenia musiały pójść w górę - wyjaśnia w komentarzu dla serwisu NaTemat.
Jak zauważył "Fakt", u konkurencji ceny miały nie wzrosnąć jednak tak mocno, jak w przypadku opłat, których żąda Daukszewicz.
Dla porównania, u konkurencyjnych prywatnych zarządców mazurskich jezior ceny pozwoleń za sezon to maksymalnie kilkaset złotych - czytamy.
Po fali krytyki Daukszewicz odniósł się do sprawy w obszernym poście, który opublikował na Facebooku. Zdementował w nim wspomniane pogłoski.
Później zostałem oligarchą, właścicielem kilku jezior, pobierającym gigantyczne opłaty od wędkarzy. Choć w sieci były teksty mówiące o tym, że to nieprawda - że wszystko łącznie z moimi rzekomymi wypowiedziami zostało wymyślone. Ksiądz Rosłan i portal NaTemat, który mu uwierzył, przeprosili mnie za to kilka lat temu, ale wygląda na to, że to nie wystarczyło. Wszystkie powielające kłamstwo portale, podaję do sądu, bo nie może być tak, że powielana bezkarnie nieprawda, staje się faktem wirtualnym.