Tydzień temu Krzysztof "Diablo" Włodarczyk wyszedł z więzienia. Za kratami był zresztą po raz drugi, bo ponownie złamał to samo prawo: prowadził samochód, chociaż zabrano mu prawo jazdy. Jeśli myślicie, że to przejaw arogancji i głupoty, dodajmy tylko, że Diablo jeździł po centrum Warszawy poszukiwanym przez firmę leasingową volkswagenem golfem.
Krzysztof, który ma bogatsze doświadczenie w łamaniu prawa i zaleganiu z płaceniem alimentów, niż w walce na ringu, po wyjściu zza krat wziął się ostro do pracy. Przyszedł na derby organizowane na warszawskim Służewcu, gdzie jak gdyby nigdy nic pozował w białej koszuli i z rodziną u boku.
W końcu jednak przyszedł czas na udzielenie pierwszego poważnego wywiadu. Padło na Andrzeja Kostyrę z "Super Expressu", który zapytał Włodarczyka o to, jak było w więzieniu. Okazuje się, że kiepsko - przynajmniej pod względem gastronomicznym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To jedzenie... to jest poniżej czegokolwiek. To nie jest jedzenie. I na Służewcu, i na Grochowie - nie będę Wam nawet mówił, bo nie uwierzycie - skarży się Włodarczyk, który w niejednym więzieniu chleb jadł. Co jest napisane w menu, to jedno wielkie oszustwo. Nie ma nawet jednej dziesiątej tego! Oczywiście są ziemniaki, ale rozgotowane lub mocno nawodnione. Dopóki są ciepłe kilka kęsów można złapać, ale tak to się nie nadaje.
To ciekawe, bo swego czasu w menu więzienia, w którym był Włodarczyk, były nawet pasztet i fasolka po bretońsku. Brzmiało to lepiej niż jedzenie w polskich szpitalach, no ale Krzyśkowi i tak coś przeszkadzało. Na szczęście, jak to mówi, "dożywiał się z zewnątrz".
Dożywiałem się... Gdybym nie miał pomocy z zewnątrz, to byłaby tragedia - podsumował swoją odsiadkę.
Współczujecie?