W środowy wieczór Maja Bohosiewicz zamieściła na Instagramie "ogłoszenie o pracę" - a właściwie serię InstaStories, w której szukała osoby od wszystkiego. Zapracowana celebrytka szukała osobistego asystenta, przedstawiając długą listę wymagań, które musiałby spełnić jej potencjalny pracownik.
Maja Bohosiewicz zdradziła, że jej wymarzony asystent musi być osobą dyspozycyjną i przygotowaną na "nienormowany lub nienormalny czas pracy" (!). Pracownik celebrytki miałby zajmować się m.in. prowadzeniem jej kalendarza, organizowaniem sesji zdjęciowych, kontaktami z urzędami, kupnem biletów lotniczych i tajemniczym "rozwiązywaniem problemów dnia codziennego". Dodatkowo Maja podkreśliła, że kieruje ogłoszenie do osób, które "wiedzą, że ich stan zdrowia interesuje tylko dwie osoby na świecie: mamę i lekarza prowadzącego".
Osobliwe wymagania Bohosiewicz szybko poniosły się po sieci. Nie musimy dodawać, że Maja nie określiła chociażby przedziału wynagrodzenia, chociaż mamy nadzieję, że jednak byłaby to praca za coś więcej niż "wpis do CV". I nie mamy na myśli samej możliwości współpracy z celebrytką. W końcu 30-latka postanowiła zmierzyć się z zarzutami.
Feministka, aktywistka, wrzuca na Stories mnie i mówi, że szukam niewolnika - żali się Maja, nie rozumiejąc merytorycznej krytyki, która na nią spadła. Celebrytka szybko przechodzi do konkretów i sugeruje, że tak naprawdę to... ona jest pokrzywdzona oskarżeniami o niewolnictwo (!). Spójrzmy może na definicję niewolnictwa i zastanówmy się, czy wrzucanie takich informacji o mnie nie jest ostrym naruszeniem. (...) Czekam na odpowiedź pani aktywistki feministki, bo ja nie z tych, co nie potrafi posypać głowy popiołem, co nie potrafi przeprosić, co będzie szła w zaparte. O nie nie, to nie jestem ja, moi drodzy. Ja potrafię się przyznać do błędu, tylko czekam, aż ktoś mi powie, gdzie.
Maja brnie w swoją wersję i mówi, że wszystko powinno być już w porządku: w końcu napisała, że nie chciała nikogo urazić. Aż zbyt często słyszymy takie quasiprzeprosiny ze strony celebrytów, którzy szybko wracają do swoich gwiazdorskich baniek, w których potrzeba asystentów do "rozwiązywania problemów dnia codziennego". Złego zamiaru może nie było, ale brak taktu, wiedzy i dobrego smaku owszem.
Jak żeście mi napisali, że źle sformułowałam zdanie o zdrowiu, to ja od razu napisałam: przepraszam, jeżeli kogoś uraziłam, nie taki był mój zamiar, absolutnie nie. Czekam, gdzie to ogłoszenie sugeruję pracę niewolniczą, w którym miejscu, w którym punkcie - dodała.
Niedługo później Maja zaprosiła internautów do wymyślania nagłówków (!), które najlepiej opiszą jej poszukiwania asystenta. Zamieszczając odpowiedzi, rozbawiona celebrytka dołączyła do nich zdjęcia przerobione filtrami z Instagrama, na których pozuje za kratami czy z wymownym czarnym paskiem na oczach.
Maja B. oskarżona o handel ludźmi i wyzysk pracowników/Maja Bohosiewicz zatrudni niewolnika, warunek - dobry stan zdrowia/"Warszawska dzi*ka szuka niewolnika" - brzmiały udostępnione przez Maję hasła.
Bohosiewicz zdenerwowała się także na sugestię, że w "ogłoszeniu" powinna podać typ umowy i wynagrodzenie. Maja stwierdziła, że na Instagramie wolno więcej - nawet nie szanować pracy innych. Szybko uściśliła, że pracownicy jej firmy są zatrudniani uczciwie.
W formalnym ogłoszeniu może by wypadało, ale to jest INSTAGRAM. A jak ostatnio była aferka, jak polskie ekomarki wyzyskują pracownika, to jakoś o nas cisza. Dlaczego? Bo u nas każda dziewczyna ma umowę o pracę, ZUS-y i nie ma nadgodzin. Ale my o tym nie trąbimy na prawo i lewo, bo to jest standard - zapewniła.
Jeśli jeszcze nie poskręcało Was z krindżu, czytajcie dalej. W kolejnym instagramowym wpisie Bohosiewicz przyznała, że jej współpracownicy zawsze mogą liczyć na "prosecco w lodówce, fotel do masażu oraz wodę kokosową". W końcu celebrytka postanowiła iść o krok dalej i zaproponowała fanom swojej marki odzieżowej prawdziwie pomysłowy kod rabatowy...
To, co dziewczyny, na jakie hasełko robimy dzisiaj kod rabatowy? - dopytywała na nagraniu.
Niewolnik! - odpowiedziały chórem jej pracownice nagrane na Instagramie (!).
Niewolnik czy wyzysk? Dobra, uwaga, a teraz niech podniesie do góry ten, kto ma umowę o pracę. Jeeee, mamy to - Maja ucieszyła się z podniesionych rąk.
Chwilę później Bohosiewicz postanowiła udowodnić światu, że wcale nie jest aż tak wymagająca, jak sugeruje zamieszczone w sieci ogłoszenie i zdarza jej się pałaszować lody ze współpracownicami.
Tymczasem w niewolniczym teamie. Ja chcę kaktusa. Nie ma lodów Ekipa? - "żartowała" i wzniosła z pracowniczkami toast: Za co? Za wyzysk! - skandowały, stukając się kieliszkami.
Chcielibyście pracować u Mai?