Nieoczekiwanie Maja Bohosiewicz z influencerki rozkochanej w zagranicznych wojażach awansowała do statusu "Grażyny biznesu". Wszystko za sprawą kuriozalnego ogłoszenia o pracę, jakie Maja opublikowała niedawno w sieci. Brak informacji o wynagrodzeniu i formie zatrudnienia był najmniejszym problemem anonsu Mai.
Bohosiewicz na oskarżenia o to, że w prawie pracy zatrzymała się na czasach chłopa pańszczyźnianego, najpierw usunęła żenujące fragmenty z ogłoszenia, a potem postanowiła "obśmiać" incydent, publikując swoje fotki z filtrem więziennych krat. Faktycznie boki zrywać.
Przypomnijmy: Maja Bohosiewicz odpiera krytykę skandalicznej oferty pracy: "Na jakie hasełko robimy kod rabatowy? NIEWOLNIK CZY WYZYSK?"
Teraz, kiedy po aferze opadł już kurz, Maja wróciła do sieci z tematyką biznesową. Jej nowe posty mogą sugerować, że celebrytka przeszła w ostatnim czasie niezwykłą metamorfozę - od Grażyny biznesu do ekspertki od prawa pracy.
Dzieląc się z internautami swoimi przemyśleniami na temat prowadzenia firmy, Bohosiewicz zwraca uwagę, że bycie szefową małego biznesu to nie bułka z masłem. Maja, która prowadzi firmę Le Collet sprzedającą ubrania, opisuje blaski i cienie swego biznesu.
Są takie super rzeczy, że jest 10:30 i dopiero jadę do pracy, bo przeciągałam się z dziećmi, a druga rzecz jest taka, że to nie jest letni grill - zauważa Maja. Fajnie się widzi szefa na wakacjach, w dobrej bryce. Natomiast druga strona medalu to np. że w mojej firmie, z małym biurem z malutkim sklepikiem, gdzie pracuje parę osób, kosztów stałych bez produkcji, czyli muszą być jak bum cyk, cyk, co miesiąc zapłacić jest 170 tys., a w tym jeszcze nie mamy żadnego produktu - ubolewa obciążona kosztami celebrytka.
Następnie Bohosiewicz spieszy z wyjaśnieniem, że sporą część kosztów stanowią uposażenia dla pracowników.
Uważam, że jak na małą firmę, to jeśli chcecie wszystko robić legalnie, dawać umowy o pracę np. taka rzecz, jak ktoś zarabia 5 tys. – wcale na Warszawę nie jest super dużo, ani super mało, to mój koszt to jest 8,5 tys. Prawie połowę pensji oddaje się państwu - odkrywa karty Maja.
Następnie, zasypana komentarzami, w których internautki sugerują, że pracodawcy preferują dziś umowy B2B (czyli rozliczenia na firmę założoną przez pracownika), dzięki którym zaoszczędzają nieco na kosztach, Maja obiera optykę "pracownik na pierwszym miejscu" i poucza, że taka forma zatrudnienia może oznaczać dla zatrudnionych kobiet kłopoty - na przykład z pójściem na urlop macierzyński i przerwami spowodowanymi chorobą.
Zaimponowała Wam empatią wobec pracownika?